The Rolling Stones – Koncert w Warszawie

The Rolling Stones to przykład, że szaleństwo można kontrolować i okiełznać, żeby się w życiu nieco dłużej przetoczyć niż kamienie, i nie zgasnąć jak meteoryt.

Nazwa zespołu została wzięta od tytułu utworu Muddy’ego Watersa (propozycja Briana Jonesa przed ich pierwszym koncertem w lipcu 1962 r.). Logotyp − czerwony, wystający (czerwony) język sięgający za brodę − wyróżnia się wśród innych znaków towarowych. Ponad pół wieku kamienie się toczą i kruszą, co napotykają po drodze. Muzyczna formacja poluzowała to, co statyczne. Zespół – jak przystało na samouków − wyklepał brzęk mamony, który nie brzmi pusto i wciąż się sypie. Motyla nie łamie się kołem, zło też wymaga sprytu, żeby je sprzedać w nieseryjnym opakowaniu. Estetyka hałasu to cisza porwana na dłuższą chwilę, żeby ogarnąć tłum. Żeby nie stał – ruszał się. Rock bywa częściej na „nie” niż na tak”. To jest energia. A jednak… zła reputacja może być sposobem na przeżycie. Tacy nie rodzą się na kamieniach.

Rock to muzyka młodości, siły, zdrowia, miłości. Homo ludens. Piosenki, jak to piosenki, brzmią, choć treść bywa niedojrzała, wystarczy, że mają riff, dzięki temu można docisnąć do krawędzi i popuścić nieco. O „(I Can’t Get No) Satisfaction” („Nie mogę osiągnąć satysfakcji”) trafnie ktoś powiedział: nie znasz „Satisfaction” – nie znasz rocka.

Składanka ich utworów nie pozwala usiedzieć, bo jest dobrze zaćpana. Oto kilka przykładów: „Let’s Spend the Night Together” („Spędźmy razem noc”), Jumpin’ Jack Flash” („Skaczący Jack Flash”), „She Was Hot” („Była gorąca”), „Brown Sugar” („Czekoladka”), „Anybody Seen My Baby” („Czy ktokolwiek widział moją małą”), „Miss you” („Tęsknię za tobą”), „Paint It, Black” („Pomaluj to, na czarno”), „2000 Light Years from Home” („Dwa tysiące lat świetlnych od domu), „Angie” i inne.

Keith Richards (ur. 18 grudnia 1943 r.) Fot. Randy Pollick

Lata eksperymentów z używkami zrobiły swoje. Dawniej na ich koncertach powietrze było dobrze wymieszane z używkami. Spełniało rolę paliwa do odlotu od spraw ziemskich. Trafnie powiedział Tom Wolfe, że The Beatles chcą trzymać cię za rękę, The Rolling Stones chcą spalić twoje miasto. Paul Bowles, poeta, prozaik oraz kompozytor wrzucił kamień do ich angielskiego ogródka i krytycznie osądził, że w istocie byli rolling, czyli nadziani, i zdrowo nawaleni (stoned).

Mick Jagger miesza cockney (koknej, gwara londyńska) i język Szekspira. Potrafi, jak przystało na niedoszłego ekonomistę, świetnie liczyć. Doskonale czyta znaki czasów i wyczuwa koniunkturę. Niewielu z jego środowiska otrzymało z rąk królowej Elżbiety II brytyjski tytuł szlachecki oraz Order Imperium Brytyjskiego, z mottem „For God and Empire” („Za Boga i Imperium”). Jagger z racji obywatelstwa brytyjskiego ma prawo do tytułu szlacheckiego. Takich honorów się nie otrzymuje za byle jakie poruszenie biodrami, pokazywanie języka, czy nieład w ubiorze i uczesaniu. Za równe poprawianie się.
Gadają i piszą, że rock to muzyka niepoważna. Bzdura. W tej łupinie siedzi triada – „sex, drugs and rock’n’roll”. Trzeba czasu, żeby młodzieńcze wybryki stały się anegdotami albo otrzymały trwalszy nośnik − status legendy.

Zespół, założony 12 lipca 1962 roku w Londynie, zagrał 8 lipca 2018 roku, w niedzielę, na Stadionie Narodowym w Warszawie. Świadkowie mówią, że to nie był tylko rock and roll w wykonaniu czterech mężczyzn (Mick Jagger − śpiew, Keith Richards − gitara, robi porządek, Ronnie Wood − gitara, Charlie Watts − perkusista, czyli lokomotywa zespołu, posiada charakterystyczne jazzowe uderzenie) liczących w sumie 298 lat; średnia wieku 74,5 lat. Drzewiej o takich osobach opowiadano, że są nadgryzieni zębem czasu. Latami byli przykładem ludzi wykolejonych. I proszę, jak daleko zajechali w świat.

Mogą, choć to dziwnie zabrzmi, być wzorem zaradności. To fenomen popkultury. Są między bluesem a rockiem, jazzem i folkiem. Mówią, że kiedy pierwszy raz czarna dziewczyna rzuciła majtkami na koncercie, to zaczął się blues, a gdy to samo zaczęły robić białe dziewczyny (choć zdejmowały najczęściej staniki), narodził się rock’n’roll.

The Rolling Stones są przykładem na to, że szaleństwo można kontrolować i okiełznać, żeby się w życiu nieco dłużej przetoczyć niż kamienie i nie zgasnąć jak meteoryt. Mają w sobie to, co zwie się asertywnością: odwagę, śmiałość, zuchwałość i tupet. Na pewno wpisali się w uwagę korektorską, tzn. suma błędów jest zawsze stała. Dzięki takim kapelom rock and roll nie brzmi, tylko rozbrzmiewa, zaś poezja nosi na swych skrzydłach współczucie. Wystarczy.


tekst Czesław Mirosław Szczepaniak

Mick Jagger w Warszawie (ur. 26 lipca 1943 r.) Fot. Adam Stępień