Kora – piękne wspomnienie Magdy Umer

Poznałam Korę na Famie, w lipcu 1969 roku. Była dziewczyną gitarzysty z zespołu „Anawa” Marka Jackowskiego i zdawali się być nierozłączni. Nikomu wtedy(może nawet samej Oldze) nie przychodziło wtedy do głowy, że będzie kiedyś śpiewała na scenie. Była anonimową pięknością i niezwykłą osobą. Wszyscy zachwycali się nią. Wszyscy. I chyba miała tego świadomość.

Przez kilka kolejnych lat żyliśmy tam jak hippisi…opalaliśmy się na nadmorskich wydmach, goli, młodzi, wyzwoleni- tacy jakich nas pan Bóg stworzył. W tym czasie na Famę zjeżdżali studenccy artyści z całej Polski i tworzyliśmy przez prawie miesiąc coś w rodzaju hippisowskiej komuny-kabarety, teatry, chóry, zespoły muzyczne, dyrygenci, jazzmani, poeci, fotograficy, filmowcy. Byliśmy razem. Wtedy kultura studencka znaczyła bardzo wiele. Pozwalano nam na wiele, bo bano się nas po marcu 1968 roku. Kora mieszkała z Markiem w Krakowie, wielbiła Ewę Demarczyk, kochała Piotra Skrzyneckiego zachwycała się Markiem Grechutą, poezją.
To mnie z nią bardzo łączyło.

Chyba po 1975 roku Kora z Markiem przenieśli się do Warszawy i zamieszkali przy ulicy Ogrodowej, na terenie dawnego Getta… byłam tam u nich kilka razy z Maćkiem Zembatym. Zapamiętałam dwoje małych dzieci, piękną kobietę w jakichś hinduskich giezłach parzącą cudowną herbatę…śpiewaliśmy Cohena, rozmawialiśmy o sztuce, jako ratunku przed rzeczywistością, filozofowaliśmy do nocy. Wtedy już Marek nie grał w Anawie, tylko razem z Tomaszem Hołujem, Milosem Kurtisem i Jackiem Ostaszewskim stworzyli cudowny zespół „Osjan”. Chodziłam na ich koncerty i tam po raz pierwszy zobaczyłam Korę na scenie, Ją i Małgosię Ostaszewską, żonę Jacka (i mamę naszej słynnej Mai!).Obie niezwykłe, w jasnych szatach, na bosaka, były najpiękniejszą scenografią i czasem nuciły coś cichutko. Piękne!

Byłyśmy blisko jeszcze jakiś czas i kiedy przygotowywaliśmy z Maćkiem Zembatym program telewizyjny, w którym po raz pierwszy pozwolono nam zaśpiewać Leonarda Cohena „Słynny niebieski prochowiec” (chyba w 1977 roku), próba generalna odbyła się u Kory w domu. Marek Jackowski, Janusz Strobel i Henio Alber grali na gitarach, Maciek i ja śpiewaliśmy, Korze jeszcze to nie przychodziło do głowy… dała mi wtedy swoje hippisowskie giezło i jakąś chustę. Była serdeczna, kochana, dobra, piękna i …cicha… wtedy jeszcze cicha.


I jakby nie z tego świata. Potem przez kilka lat nie miałyśmy kontaktu. Ja urodziłam pierwszego syna i długo nie śledziłam tego co dzieje się na scenach. Któregoś dnia spotkałam Korę w gmachu Telewizji. Cała w skórach, w ostrym makijażu, pełna jakiejś nieziemskiej energii…dalej piękna, zjawiskowo zgrabna, ale jakby ktoś inny.
Mówiła, że zakładają z Markiem zespół rockowy i że za chwilę będą najważniejsi i najlepsi w tym kraju. I tak się stało.
Takich pokochały ich miliony.

A ja zostałam wtedy w swoim cichym świecie muzyki poważnej i jazzu, Bacha i Komedy, piosenek przedwojennych, Kabaretu Starszych Panów, Agnieszki, Wojtka i Jonasza, Piwnicy pod Baranami.
Ale zawsze fascynowała mnie jako ZJAWISKO. Zawsze.I była jedną z najpiękniejszych kobiet na świecie. Przytulam do serca Jej najbliższych. Planety szaleją.

Tekst i zdjęcie strona FB Magdy Umer : https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1168377116633921&id=174775075994135