Po smutku przyszło wkurzenie. Musiałam coś zrobić

„Po smutku przyszło wkurzenie. Musiałam coś zrobić”. To ona skrzyknęła trójmiejskich licealistów na „Marsz ponad podziałami”

Julia Borzeszkowska, pomysłodawczyni 'Marszu ponad podziałami’ (Fot. Michał Ryniak / Agencja Gazeta)


Pomysłodawczyni "Marszu ponad podziałami" Julia Borzeszkowska jest tegoroczną maturzystką. Feministką. W III LO siedzi w tej samej ławce, w której siedziała pełniąca obowiązki prezydenta Gdańska Aleksandra Dulkiewicz.

Ewa Karendys: „Najpiękniejszy dzień w moim życiu” – napisałaś 6 lutego. Kilka godzin wcześniej 1500 uczniów trójmiejskich szkół przeszło w „Marszu ponad podziałami”, by zaprotestować przeciwko agresji w życiu publicznym, nietolerancji i podziałom politycznym.
Julia Borzeszkowska: Pierwszy raz organizowałam coś na większą skalę niż w szkole. Czułam na barkach wielką odpowiedzialność, zawsze coś mogło pójść nie tak, można sobie wyobrazić – starcia, incydenty. Od początku jednak wiedziałam, że marsz to jest to, co chcę zrobić. To mi dało siłę. Dziś zgłaszają się do nas uczniowie z innych polskich miast, którym bardzo spodobała się idea, chcieliby zorganizować manifestacje także u siebie.

Czy znałaś prezydenta Gdańska?
Znałam, choć w Gdańsku nie trzeba było go znać osobiście, żeby czuć się z nim związanym. Poznałam go w drodze do szkoły, to było podczas kampanii wyborczej. Tego dnia Paweł Adamowicz rozmawiał z mieszkańcami przy dworcu PKP, częstował drożdżówkami i kawą. Zamieniliśmy kilka słów. Pierwszy raz mogłam wziąć udział w wyborach, powiedziałam mu o tym. Pytał, jak na udział w głosowaniu zapatrują się moim koledzy.

W tym roku prezydent miał być na naszej studniówce. W poprzednich latach często pojawiał się w szkole na różnych wydarzeniach, widywałam go w mieście. Nie tworzył bariery, zawsze można było podejść i porozmawiać.

Jak uczniowie zareagowali na jego śmierć?
W szkole czuć było atmosferę refleksji, na korytarzach panowała cisza. Po smutku przyszło wkurzenie, że doszło do takiej sytuacji. Następnego dnia w szkole powiedziałam najbliższym koleżankom: Marysi Wereszko i Zosi Miąskowskiej, że musimy coś zrobić. Dziewczyny nie są obojętne, od razu odpowiedziały: „Działajmy”. Pomysł organizacji marszu powstał w szkole w ciągu jednego dnia. Napisaliśmy do przewodniczących samorządów w innych liceach. Odzew był niesamowity – od szkół z Gdańska, Sopotu i Gdyni. Bardzo nam zależało, żeby przejść głównymi ulicami Gdańska. Wśród uczniów pojawiały się głosy: „Kierowcy się na nas wkurzą”. Ale większość mówiła: „Bardzo dobrze, niech nas zobaczą!”.

Pomysł wydawał się szalony. Jesteśmy uczniami, nikt z nas nigdy nie organizował zgromadzenia. Z pomocą przyszedł internet, ustawa o zgromadzeniach publicznych i nauczyciele. Finał na placu Solidarności był bardzo symboliczny, tam przedstawiliśmy 21 postulatów, nawiązując do tych z sierpnia 1980.

„Murów już nam wystarczy, już się ich nabudowaliśmy, teraz są potrzebne mosty” – mówiłaś na placu Solidarności. Jak te mosty budować?
Przede wszystkim szacunkiem i rozmową. Uważam, że nie ma nic złego w tym, by głosować na różne partie, mieć inne poglądy, wartości. Dzisiaj, kiedy ktoś głosuje na opcję polityczną, z którą się nie zgadzamy, pojawia się w nas bariera i niechęć. Obrażamy się wzajemnie. Tak naprawdę to, jakie mamy poglądy, nie definiuje nas w stu procentach. Jesteśmy ludźmi i musimy siebie szanować.

Co jeszcze?
Edukacja. Bo dużą część wartości wynosimy z domu, ale szkoła też odgrywa ważną rolę w tworzeniu naszego światopoglądu. Myślę, że od najmłodszych lat musimy uczyć, że hejt nie jest w porządku. Wtedy może potrafilibyśmy siebie rozumieć.

Młodzi krytykowani są za brak zainteresowania polityką. Kiedy nie było ich widać wśród protestujących pod sądami, padały pytania: „Czy wam jest wszystko jedno?”.
To pytanie słyszę na co dzień, choćby od rodziców. Staram się bronić młodych, bo chcę wierzyć, że tak nie jest. Dlatego po tragicznych wydarzeniach w Gdańsku z moimi kolegami chcieliśmy wyjść na ulicę i pokazać sobie nawzajem, że nie jesteśmy sami, są inni młodzi ludzie, którzy interesują się życiem publicznym i chcą coś zmienić.

Dlaczego do tej pory brakowało tego zaangażowania?
Młodzi są zmęczeni tym, co się dzieje na scenie politycznej. Brakuje świeżości, brakuje też młodych kandydatów, na których można by zagłosować. Przez to, że urodziliśmy się już w latach 90. i później, nie musieliśmy o nic walczyć. Mamy złudne przekonanie, że wolność dana jest nam raz na zawsze. Przecież nie wiadomo, czy zawsze tak będzie.

Ty zawsze byłaś aktywna?
Chodziłam na protesty w obronie niezależności sądów i „czarne marsze”. Polityką zaczęłam się mocniej interesować w pierwszej klasie liceum. Działałam w Klubie Myśli Politycznej „Stańczyk”, w którym mocno udzielała się także Aleksandra Dulkiewicz, absolwentka naszej szkoły. Zresztą nauczyciel WOS-u powiedział mi kiedyś, że pani prezydent siedziała w tej samej ławce co ja. Klub organizuje debaty z politykami o różnych poglądach, a także wyjścia do Europejskiego Centrum Solidarności.

Podwyższanie poziomu debaty publicznej to pierwszy wasz postulat.
Politycy nas reprezentują, głosując, dajemy im poparcie, dlatego powinni dawać dobry przykład. Jeśli ludzie w Sejmie obrzucają się hejtem, to tym bardziej trudno tego wymagać od obywateli.

Apelować do polityków o rozsądek?
Tak, trzeba zacząć od góry. Boli mnie, że kiedy mamy ważne uroczystości, np. 11 listopada, nie potrafimy iść w jednym marszu. To wywołuje nienawiść. Dlatego naszym przesłaniem jest bycie „ponad podziałami”.

W postulatach zawarliśmy problemy, które chcemy podnieść. Na pewno nie mamy na wszystko gotowego rozwiązania, ale uważamy, że warto mówić głośno. Nasze postulaty wyślemy do prezydenta i premiera.

Konferencja w sprawie 'Marszu ponad podziałami’ (Fot. Michał Ryniak / Agencja Gazeta)


Apelujecie o zmiany w mediach publicznych. Co się powinno zmienić?
Apelujemy o obiektywizm. Wiemy, że dziennikarze często mają swoje poglądy i opinie, ale media publiczne muszą być obiektywne. Dziś jest to bardzo jednostronne.

Równouprawnienie ze względu na orientację – to także jeden z postulatów.
Długo rozmawialiśmy na ten temat. Dla nas nie jest problemem widzieć parę homoseksualną. Chcemy, żeby nie był to temat tabu, tylko coś naturalnego. Przede wszystkim chodzi nam o równość. Choć zrobiliśmy jakiś progres, osoby homoseksualne nadal są w społeczeństwie piętnowane i nie czują się swobodnie. One często nawet nie proszą o małżeństwa, często mówią o najprostszych kwestiach, np. o takim sformalizowaniu swoich związków, żeby mieć dostęp do informacji, kiedy partner trafi do szpitala.

Jesteś feministką?
Jestem.

Wśród postulatów jest równouprawnienie ze względu na płeć.
Często słyszę, że kobiety mają prawa wyborcze, mogą pracować, nie musimy już o nic walczyć. Odbieram takie słowa jako głupi żart. Przykład? Choćby to, że kobiety wciąż nie zarabiają tyle samo co mężczyźni, można to wyczytać w wielu badaniach.

Uważam, że mówiąc o równouprawnieniu, nie można pominąć strony mężczyzn. Z takich najprostszych rzeczy: istnieje stereotyp, że mężczyzna musi być twardy, nie może się niczego się bać, musi być męski. Przez to wielu mężczyzn ma problem z wizją siebie, z presją, jaka jest im narzucana.

Co twoim zdaniem powinno się zmienić dla nas, kobiet?
Zarówno ja, jak i moje koleżanki aktywnie uczestniczyłyśmy we wszystkich „czarnych protestach”. Cieszy mnie, że kiedy ktoś chce odgórnie decydować za nas, grzebać przy naszych ciałach, potrafimy się zjednoczyć.

Przed marszem czułam tremę, było mało czasu na sen. W nocy dostałam wiadomość od koleżanki, żebym była dzielna, nie martwiła się. Wysłała też cytat, który bardzo mi się spodobał: „Stajemy się kimś tylko w starciu z czymś, co stawia nam opór”. Myślę, że trzeba się wspierać i przełamywać. W gimnazjum miałam problem, żeby zabierać głos publicznie. W liceum z tym walczę, wystawiam się na niewygodne sytuacje. Ten marsz był chwilą przełomową. Pomyślałam: „Teraz już będzie dobrze”.

Mnie osobiście bardzo martwi postrzeganie kobiet w życiu publicznym, debatach, polityce.

Czy odczułaś to na własnej skórze?
Kiedy w liceum zaczęłam się interesować działalnością społeczno-polityczną, denerwowało mnie, że w różnych organizacjach nie ma dziewczyn na stanowiskach przewodniczących. W Debatach Oksfordzkich, w których wielokrotnie brałam udział, dziewczyny stanowią mniejszość.

Boli mnie, gdy słyszę od koleżanek, które już studiują, że mają w grupie wiele inteligentnych dziewczyn, które wciąż boją się zabrać głos, choć mają ogromną wiedzę. Myślę, że jest coś nie tak w tym, jak wychowujemy córki. Trzeba mówić koleżankom, siostrom, córkom, że nie powinny się bać, muszą być odważne. Mogą być polityczką, prezydentką. Mogą robić wszystko. Kiedyś od chłopaka usłyszałam tekst na podryw: „Chcę być prezydentem, czy chciałabyś być moją żoną?”. Odpowiedziałam: „Możemy się zamienić rolami”.

Ewa Karendys
11.02.2019