Pracował nad bombą atomową, po latach dostał Pokojową Nagrodę Nobla

"Jest coś absolutnie niezwykłego w tym, że facet, który się urodził, wychował i wykształcił w Polsce, rodowity warszawiak, dostaje Pokojową Nagrodę Nobla i niemal nikt u nas nie ma pojęcia o jego istnieniu. A w Anglii są budynki, sale wykładowe i stypendia jego imienia - mówi Marek Górlikowski, autor książki "Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój".

Wywiad Mika Urbaniaka z Markiem Górlikowskim autorem książki „Noblista z Nowolipek”

Są takie książki, które chcę zobaczyć na ekranie. Myślałeś tak o swojej?

Pierwszy raz usłyszałem to w wydawnictwie, drugi – od Magdy Grzebałkowskiej, która czytała maszynopis, i teraz od ciebie, więc musi coś być na rzeczy. Na pewno w życiu Józefa Rotblata było mnóstwo prawdziwie filmowych scen.

Skąd twoje nim zainteresowanie?

Postanowiliśmy wyjechać z żoną i synami na dwa lata do Londynu i Daniel Lis, redaktor książki, powiedział mi, że jest taka postać jak Józef Rotblat i może bym wokół niej powęszył, bo ów Rotblat mieszkał w Londynie. Zanim zacząłem, sprawdziłem oczywiście, kto to jest w Wikipedii.

I się zdziwiłeś?

Bardzo, bo nic o nim – jak większość Polaków – nie słyszałem. Zawstydziło mnie to.

Wszystkich zawstydza.

Właśnie, więc przyszedł czas na odkrycie dla nas Rotblata, bo przyznasz, że jest coś absolutnie niezwykłego w tym, że jest facet, który się urodził, wychował i wykształcił w Polsce, rodowity warszawiak, dostaje Pokojową Nagrodę Nobla i niemal nikt u nas nie ma pojęcia o jego istnieniu. A w Anglii są budynki, sale wykładowe i stypendia jego imienia.

W Wielkiej Brytanii łatwiej znaleźć miejsca upamiętniające Rotblata niż w Polsce (fot. materiały prasowe)

A angielska Polonia go znała?

Kiedy się z tamtejszymi polonusami spotkałem, by się czegoś o Rotblacie dowiedzieć, skończyło się na tym, że to oni mnie o niego wypytywali. Dziwne. Przecież nie było powodów, dla których Polacy mieliby go wyprzeć z pamięci.

To dlaczego jest wyparty?

Myślę, że złożyło się na to kilka kwestii. Kiedy Rotblat dostał w 1995 roku Nobla, Polska miała na głowie inne sprawy: przechodziła transformację, goniła Zachód, a poza tym Nobla wcześniej dostał Wałęsa, który wszystkich przyćmił. Rotblat miał także na koncie parę kontrowersji – zorganizował na przykład w Polsce jedną z konferencji poświęconych rozbrojeniu atomowemu. Ta konferencja odbywała się w stanie wojennym, co wiele osób krytykowało. Poza tym on większość swojego prawie stuletniego życia spędził w Wielkiej Brytanii. Można powiedzieć, że urodził się jako poddany cara, a zmarł jako poddany królowej.

Chopin połowę życia spędził poza Polską, Skłodowska-Curie – większość, że o Josephie Conradzie nie wspomnę. Wszystkie te postaci naród zna i hołubi, a Rotblata nie bardzo.

Masz rację. Nie umiem odpowiedzieć z całą pewnością, dlaczego tak się stało. A przecież nawet kiedy Rotblat dostał Nobla, polscy dziennikarze nic o nim nie wiedzieli i napisali, że urodził się w Łodzi.

Byli też tacy, którzy się na tę nagrodę dla Rotblata oburzali.

Krytykował to bardzo w komentarzu Dawid Warszawski, który uważał, że Nobla powinien dostać Siergiej Kowalow.

Prof. Rotblat podczas Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokojowej Przyszłości Świata w Hotelu Victoria w Warszawie, 1986 r. (fot. nac.gov.pl)

Łatwo się Rotblata rozpracowywało?

Długo i żmudnie, bo większość ciekawych informacji o nim była dobrze schowana.

W archiwach wywiadowczych? Bo był Rotblat przecież inwigilowany przez wywiady amerykański, brytyjski, polski, sowiecki i pewnie parę innych.

Z tymi archiwami jest tak, że nawet nie wiesz, czego się nigdy nie dowiesz, bo one udostępniają tylko te informacje, które chcą. Dlatego muszę tu pochwalić IPN, bo szperanie w tamtejszych aktach Rotblata bardzo mi pomogło. Dostałem też trochę materiałów z archiwum FBI, a najbardziej pod górkę miałem z archiwami w Cambridge. Odpisywano mi, że materiały, na których mi zależy, a nie są w oficjalnych zasobach, są niepoukładane, nieprzetłumaczone, niegotowe. Pomogło mi wtedy powołanie się na amerykańskiego biografa Rotblata, Andrew Browna, któremu wcześniej archiwa udostępniono. Pisałem do nich bezczelnie, że dlaczego on dostał, a ja nie? W końcu, po miesiącach czekania, udało się.

Warto było czekać, prawda?

Bardzo, bo wśród dokumentów były notesiki Rotblata jeszcze z polskich czasów, w których skrupulatnie notował wszystkie swoje wydatki. Przyznam, że ta lektura była wzruszająca, bo dotykałem świata, którego już nie ma, który wymordowano i zniszczono – przedwojennego świata inteligencji polskiej i warszawskich Żydów.

Wynika z tych zapisków, że Józef Rotblat i jego żona Hadasa, zwana Tolą, prowadzili intensywne życie kulturalno-towarzyskie.

Chodzili do kina i do teatru. Rotblat odnotowuje nawet, ile pieniędzy wydał na kwiaty dla żony albo ile dał żebrakowi. Przyznam, że ta obsesja zapisywania wszystkiego jest dość zadziwiająca, choć mnie oczywiście ucieszyła, bo dzięki niej mogłem spróbować odtworzyć jego życie lat trzydziestych.

Bohaterem książki jest chłopak z niezamożnej religijnej żydowskiej rodziny z warszawskich Nowolipek. Ojciec chce go kształcić na rabina, a syn mu ogłasza agnostycyzm. Może więc zostać po ojcu furmanem albo iść się przyuczyć do innego zawodu. Zostaje elektrykiem. Dziesięć lat później jest już doktorem fizyki. Jak to się stało?

Józef Rotblat był bardzo ambitnym, upartym i zdolnym chłopakiem. Źle się czuł jako elektryk, mierzył znacznie wyżej. Wybrał się więc do Wolnej Wszechnicy Polskiej, która umożliwiała zdobywanie wyższego wykształcenia bez matury. Przystąpił do egzaminów, ale pojęcia nie miał, jakie znaczenie miało powołanie Komisji Edukacji Narodowej – a takie było zagadnienie na egzaminie z polskiego. Wstydził się wyjść, więc zaczął pisać, jak on by zreformował polską edukację. Potem przystąpił do egzaminów z przedmiotów ścisłych i wypatrzył go profesor Ludwik Wertenstein, asystent Marii Skłodowskiej-Curie. Zobaczył w Rotblacie nieprzeciętny umysł i poprawił mu niezbyt dobre stopnie z egzaminów na lepsze.

I stał się w życiu Rotblata postacią fundamentalną.

Absolutnie. To on zobaczył w biednym elektryku z Nowolipek talent i ponadprzeciętną inteligencję, a potem pomagał mu przez całe studia – raz załatwiał mu stypendium, inny razem pisał podanie o umorzenie czesnego. W końcu to Wertenstein wysyła Rotblata do Anglii, co było początkiem jego międzynarodowej kariery i pewnie ocaliło mu życie.

Dom Rotblata (fot. materiały prasowe)

Bo wyjeżdża Rotblat do Liverpoolu tuż przed wybuchem wojny.

Wyjeżdża dwa razy. Najpierw w kwietniu 1939 roku na stypendium, a potem w sierpniu, kiedy przyjechał po żonę.

Czy rzeczywiście po nią przyjechał?

Też mam wątpliwości, które być może rozwiałaby korespondencja między Józefem a Tolą, ale wnuczka siostry Rotblata nie chciała mi jej pokazać. W każdym razie Rotblat twierdził, że wrócił do Polski po żonę, jednak ta nie mogła wyjechać, bo była chora.

I pojechała potem do obozu zagłady w Bełżcu.

O tym Rotblat nie mógł mówić do końca życia. Myślę, że tragiczna śmierć żony była zawsze jego wielkim wyrzutem sumienia. Nie nam to osądzać.

Tola zginęła, ale przeżyła reszta rodziny Rotblata. Prawdziwy cud.

Rzeczywiście, nieczęsto się zdarzało, żeby Holocaust przeżyła cała najbliższa rodzina, w sumie osiem osób. Wszyscy mieli dużo pomyślunku, sprytu, ale i szczęścia. Po wojnie Rotblat ściągnął ich do Anglii.

Zaciekawiło mnie to, że wśród wybitnych warszawskich fizyków, współpracowników Wertensteina i Rotblata, byli niemal sami Żydzi.

Dla mnie to Polacy żydowskiego pochodzenia. I mnie to nie zdziwiło. Myślę, że to było związane z wielką wagą, jaką w tradycji żydowskiej przykłada się do wiedzy i wykształcenia. Uważajmy jednak ze stereotypami, że „sami Żydzi”.

Prawie.

Pierwszym szefem pracowni Wertensteina była Maria Skłodowska-Curie, a w Warszawie Jan Danysz. Ani ona, ani on nie mieli żydowskiego pochodzenia. Zresztą ta kwestia nie miała wtedy dla nikogo żadnego znaczenia. Nadał je potem Hitler.

Profesor Rotblat podczas udzielania wywiadu dziennikarzowi w hallu Hotelu Victoria (fot. nac.gov.pl)

Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce, powiedział kiedyś, że gdyby nie druga wojna światowa, Polska miałaby dzisiaj kilkanaście Nagród Nobla.

Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, ale z uwzględnieniem Baczyńskiego czy Gajcego. A poważnie, gdyby nie ustawy norymberskie, mówilibyśmy dzisiaj o fizykach wokół Wertensteina po prostu jak o polskich naukowcach. Oni w większości byli zasymilowani, jak Wertenstein, Rotblat czy Herszaft.

W 1944 roku Rotblat dociera do Los Alamos, gdzie Amerykanie i Brytyjczycy pod kierownictwem Roberta Oppenheimera pracują nad bombą atomową. Dołącza do tego zespołu nie bez kłopotów, bowiem nie chce się zrzec polskiego obywatelstwa. Robi to dopiero po wojnie, kiedy zdaje sobie sprawę, że w Polsce Moskwa instaluje ustrój komunistyczny. Czuł się Polakiem, Żydem, Brytyjczykiem?

Obywatelstwo brytyjskie było mu potrzebne do ściągnięcia do Anglii rodziny. Ale nie chciałbym z niego robić teraz „wielkiego Polaka”, bo Rotblat uważał się za obywatela świata. Polska, co powiedział w jednym z wywiadów, to jego ojczyzna z racji urodzenia i wychowania, ale nie chciał już potem do niej wracać na stałe, nawet po upadku komuny. Z kolei jego rodzina pisała i mówiła o Polakach wyłącznie źle.

„Nie szukam towarzystwa Polaków, ponieważ większość z nich to antysemici. I myślę, że mam ich już dość do końca mojego życia” – mówi Halina Sand, córka jego siostry.

Bardzo to bolesne, a jednocześnie warto pamiętać, że cała rodzina także na emigracji zawsze mówiła ze sobą po polsku.

Po wojnie Rotblat przechodzi przemianę. Z naukowca pracującego nad bronią atomową zamienia się w aktywistę chcącego zaprząc fizykę nuklearną w służbę medycyny i marzącego o całkowitej likwidacji broni masowego rażenia. Była to rzeczywiście przemiana na gruncie moralnym?

Moralność była tu jednym z elementów, ale niejedynym. Powiem coś, co Rotblatowi by się nie spodobało i pewnie by zaprzeczył. Na jego odejście z Los Alamos miało wpływ na pewno także to, że Amerykanie podejrzewali go o szpiegostwo, był śledzony i podsłuchiwany (polski naukowiec z opanowanego przez Związek Radziecki kraju), a poza tym on się tam chyba naprawdę źle czuł, nie chciał już tam pracować. Oczywiście po wojnie, kiedy tworzył się antyatomowy ruch Pugwash, wyeksponowano wyłącznie pobudki moralne, bo chodziło o to, by naukowcy nie mogli nie interesować się tym, co świat robi potem z ich wynalazkami.

Tak uważał profesor Wertenstein.

I wybitny intelektualista Bertrand Russel, duchowy ojciec Pugwash i kolejna ważna postać w życiu Rotblata.

Który bardzo chciał wpłynąć na losy świata.

W pewnym sensie to zrobił. I nie mówię tu tylko o kierowanym przez niego ruchu, który się przyczynił do ograniczenia rozprzestrzeniania broni masowego rażenia (Pokojowego Nobla dostał i Rotblat, i Pugwash), ale o jego odważnej publikacji z 1955 roku, w której na podstawie kilku zaledwie danych policzył i udowodnił, że Amerykanie rok wcześniej zdetonowali na atolu Bikini tak zwaną brudną bombę atomową o sile, której nie przewidzieli. Chwała za to Rotblatowi i chwała za działanie na rzecz uniknięcia wojny jądrowej.

Wiszącej wówczas nad światem.

Dzisiaj to brzmi jak science fiction, ale świat naprawdę stał na skraju wojny atomowej. Co chwila przeprowadzano kolejne testy. Przecież radziecka bomba „Car” miała moc cztery tysiące razy silniejszą niż ta zrzucona na Hiroszimę. Gdyby zdetonowano ją nad Pałacem Kultury, całkowitemu zniszczeniu uległaby nie tylko Warszawa, ale też wszystkie miejscowości w promieniu trzydziestu pięciu kilometrów, a sam wybuch byłyby widoczny nawet z Hamburga. Kiedy Rosjanie ją zdetonowali w 1961 roku, zniknęły z powierzchni ziemi dwie wyspy, a wstrząsy były odczuwalne na całej planecie.

Tymczasem Józef Rotblat, czy raczej już Joe Rotblat, przewodniczący ruchu Pugwash, który wziął nazwę od niewielkiej kanadyjskiej miejscowości, gdzie odbyła się pierwsza antyatomowa konferencja, jest nie tylko naukowcem, ale także lwem salonowym. Jeździ po świecie, poznaje największych polityków, działaczy, filozofów. Wygląda na to, że świetnie się w tym odnajdywał.

Wszyscy, którzy go znali, mówili, że Rotblat był uroczy, towarzyski i dowcipny. Znakomicie się czuł w międzynarodowym towarzystwie mimo swojego nieodłącznego polskiego akcentu.

Po lewej prof. Rotblat podczas konferencji prasowej z udziałem przedstawicieli komitetu organizacyjnego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokojowej Przyszłości Świata w siedzibie Agencji Prasowej Interpress (fot. nac.gov.pl). Po prawej okładka książki (fot. materiały prasowe)

Nagroda Nobla przypieczętowała, rozumiem, tę jego pozycję.

Oczywiście, wtedy Rotblat stał się po prostu celebrytą, ale nie wykorzystywał tego prywatnie, choć bez wątpienia to lubił, tylko nadal działał na rzecz pokojowej idei, która go nakręcała całe życie.

I wygląda na to, że prywatne życie nie odgrywało u niego wielkiej roli.

Rotblat postanowił oddać się bez reszty swojej działalności, co zepchnęło jego życie prywatne na daleki plan. I nie ma co tu dorabiać rzewnych historii, w których szczególnie się lubują Amerykanie, że Rotblat się już nigdy nie ożenił, bo żonę stracił w Holocauście. Rodzina by mu zwyczajnie przeszkadzała.

Oprócz ludzkiej historii twoja książka jest też historią fizyki, przynajmniej jej małego, acz ważnego wycinka. Fizyka dała się we znaki reporterowi?

Bardzo, bo ja jestem polonistą i swoją relację z fizyką zakończyłem z ulgą w liceum. Musiałem się jednak zacząć przez te wszystkie jądra i neurony przebijać. Pomogło mi w tym kilka książek.

Nie pomagał żaden fizyk?

Kiedy książka była już gotowa, powędrowała do profesora Andrzeja Kajetana Wróblewskiego, wybitnego fizyka. Bardzo się bałem jego opinii, ale pomyślałem, że i tak pewnie książkę przeczyta, więc lepiej, żeby mnie zmiażdżył przed drukiem, a nie po. Ku mojemu zaskoczeniu pan profesor napisał, że zdałem na dobry.

Józefa Rotblata wojna o pokój przegrana jest czy wygrana?

Ona się nigdy nie kończy, bo temat posiadania i użycia broni jądrowej nieustannie rozpala świat, ale to, że tu dzisiaj siedzimy, jest w dużej mierze zasługą Rotblata.

Przywracasz go swoją książką do życia.

Chciałbym, bo to jednak wstyd, żeby nie znać fascynującej historii chłopaka, syna furmana z Nowolipek, który dzięki swojemu talentowi i pasji zawędrował do Pałacu Buckingham po szlachecki tytuł „Sir”.

Teraz to już naprawdę musi powstać o nim film.

Jeśli możesz to załatwić, to ja bardzo proszę.


Marek Górlikowski. Wieloletni reporter, redaktor i felietonista „Gazety Wyborczej”, obecnie freelancer. Autor opowiadań drukowanych w „Magazynie Świątecznym”, czterokrotnie nominowany do nagrody Grad Press w kategoriach dziennikarstwo śledcze, wywiad i publicystyka. Mieszka w Gdańsku.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym „Wysokich Obcasów”, weekendowego magazynu Gazeta.pl i felietonistą magazynu „Vogue”.


Lista polskich noblistów z małą informacją o nich TUTAJ