Prof. Ewa Łętowska opowiada o Marii Callas

”Była ogromnie muzykalna. Poza tym uparta. To zrobiło z niej gwiazdę”. Prof. Łętowska o Marii Callas

Z prof. Ewą Łętowską rozmawia Marcin Radomski

Rys glamour w zachowaniu, dramatyczność życiorysu oraz arogancja w obchodzeniu się ze światem zewnętrznym sprawiły, że stała się diwą - tak prof. Ewa Łętowska opowiada o Marii Callas, słynnej śpiewaczce operowej. Do kin właśnie wchodzi film dokumentalny "Maria Callas" w reżyserii Toma Volfa. Jak ocenia go nasza rozmówczyni?

Zgromadziła pani w swoim mieszkaniu wielotysięczną płytotekę.

– To wyspecjalizowany zbiór. Wszystko zostało porządnie skatalogowane w Excelu. Ciekawostki i nagrania na żywo. Nie tylko opera, ale też kolekcje orkiestrowe i kameralne. Większość na czarnych płytach długogrających.

Profesor Ewa Łętowska (fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Skąd to zainteresowanie muzyką u profesor zajmującej się prawem?

– W dzieciństwie uczyłam się gry na fortepianie, wzięłam nawet kilka lekcji śpiewu (głosu nie miałam), ale na poważnie nagraniami zainteresowałam się na studiach. To, proszę pana, lata 1957-1961. Mój mąż również był prawnikiem i też melomanem. Byliśmy najpierw kolegami ze studiów, zbliżyło nas wspólne chodzenie do opery i wymienianie się płytami, do tej pory mam te zbiory. Oprócz prawa to muzyka sprawiała nam największą przyjemność.

Ile w pani kolekcji znajdziemy nagrań Marii Callas?

– Trudno policzyć – bo nie wiadomo, czy brać pod uwagę płyty, czy pojedyncze nagrania. Mam też filmy i wywiady. Kilkaset się uzbiera. Callas ma piękną kartę fonograficzną złożoną z nagrań pirackich robionych ukradkiem i wydawanych przez jej miłośników. W tej chwili wszystko dostępne jest w Internecie.

Słyszała ją pani na żywo?

– Niestety, nigdy. Jak zaczęłam wyjeżdżać na Zachód, to ona akurat kończyła karierę. Żałuję.

Maria Callas i jej nauczycielka Elvira de Hidalgo (pierwsza z prawej) w 1954 r. (fot. Templar52 / Wikimedia.org / Attribution)

Co takiego miała w sobie Callas, a właściwie Cecilia Sophia Anna Maria Kalogeropoulou, że stała się najsłynniejszą artystką operową świata? Nazywano ją „primadonną stulecia”, określano mianem „primadonna assoluta” i „La Divina” („Boska”).

– Zacznijmy od początku. Urodziła się w Nowym Jorku w rodzinie pochodzenia greckiego. Z matką wróciła wkrótce do Aten, ojciec został w USA. Później Maria do niego przyjechała, ale wojnę spędziła jeszcze w okupowanej Grecji. I tam, w Atenach, trafiła do Elwiry de Hidalgo, hiszpańskiej nauczycielki śpiewu. To ona zrobiła z niej koloraturę, czyli głos wymagający od wykonawcy biegłości i sprawnej techniki, doskonałego oddechu.

Jeszcze w konserwatorium Maria zaśpiewała Santuzzę w „Rycerskości wieśniaczej”. W wieku 18 lat miała swój profesjonalny debiut na deskach teatru w operetce „Boccaccio” Franza von Suppé. Na przełomie lat 40. i 50. zaczęła robić karierę we Włoszech i wyspecjalizowała się w repertuarze belcanto koloraturowym. Miała ogromne możliwości – kilka głosów w jednym – ale nie można powiedzieć, że piękną barwę. Była ogromnie muzykalna. Poza tym była uparta. To zrobiło z niej gwiazdę.

Kadr z filmu 'Maria Callas’

Trzeba jednak pamiętać o jej trudnym dzieciństwie.

– Ojciec ułożył sobie na nowo życie w Nowym Jorku. Rodzina nigdy się nie zeszła. Callas wychowywała się w strasznych warunkach. Po wojnie została tłumaczką, gdyż znała angielski i mogła współpracować z wojskiem amerykańskim. Tam dostawała racje żywieniowe. Brzmi to trywialnie, ale wtedy zaczęła dużo jeść – w reakcji na lata wojennej głodówki. To spowodowało, że jako nastolatka nabrała ogromnej tuszy. Zaczynając karierę w Europie, ważyła ponad 90 kilogramów. Wtedy pojawiły się kompleksy.

Ale z biednej i pogardzanej szybko stała się elegancką i uwielbianą.

– Na początku nie dość, że była otyła i niezgrabna, to jeszcze źle ubrana. Wszelkich nieszczęść dopełniała trądzikowa cera. Jej metamorfoza była drastyczna. Nastąpiła w sezonie 1953/54 – Callas schudła 30 kilogramów. Stała się smukłą i szykowną pięknością. Była wtedy zjawiskowa. Musiała też być osobą o niezwykłej dyscyplinie wewnętrznej.

Kadr z filmu 'Maria Callas’

Pod koniec lat 40. zaczęła robić karierę. Wystąpiła w tytułowej partii w „Giocondzie” Ponchiellego w Arena di Verona. W jej życiu pojawił się wówczas Giovanni Battista Meneghini, 52-letni przemysłowiec z Werony, który został jej mężem. Wtedy zaczęła śpiewać włoski repertuar. Następnie spotkała dyrygenta Tullio Serafina. On szukał Elwiry do „Purytanów”. Callas szybko nauczyła się jej partii – to wysoka koloratura. Śpiewała tę rolę na przemian z Wagnerowską, dramatyczną rolą Brunhildy (nagranie jest zresztą dostępne na YouTube). Jednak później nie chciała robić tego typu eksperymentów, bo takie przestawianie się powoduje straty na jakości głosu i jego zdrowiu. Potrafiła więc odmówić śpiewania na zmianę Lady Macbeth i Traviaty w MET [Metropolitan Opera – przyp. red.]. I potrafiła też dość brutalnie powiedzieć, że nie będzie obchodziła się ze swoim głosem jak z „gumą od majtek”. To trywialna, ale trafna metafora.

O jej wyjątkowości nie świadczył tylko niezwykły głos?

– Nie. W śpiewie konieczne są trzy czynniki. Po pierwsze, oczywiście, trzeba mieć głos, żeby móc nim operować. Bywają głosy bardzo piękne, ale niedostatecznie wytrenowane technicznie. Trzeba zatem mieć technikę śpiewu. Po drugie, liczy się wytrwałość. I po trzecie – wnętrze, czyli zdolność przekazania zawartości emocjonalnej i intelektualnej muzycznego dzieła. Mówię jak z podręcznika, ale inaczej słowami nie da się tego opisać. A zatem Callas nie miała ładnego głosu w sensie samej urody. Nawet niektórzy twierdzą, że miała trzy głosy, którymi zręcznie operowała. Polecam wpisać na YouTube „Maria Callas ugly voice” Obejrzy pan przykłady.

https://youtu.be/tt8OisXoVmw

Miała natomiast ogromny wolumen, śpiewała partie różnego rodzaju – zarówno koloraturowe, leggiero [z jęz. włoskiego 'lekko’ – przyp. red.], jak i dramatyczne. Ona umiała nasycić je emocjonalnością. Była w tym mistrzynią. Przy czym jak słucha się jej opowieści, to łatwo się zorientować, że nie była wielką intelektualistką. Ona to po prostu czuła. Nie umiała tego opowiedzieć publiczności, ale potrafiła pokazać.

O jej talencie wokalnym pisano: „To istny cud!”.

– Za jej życia odbyła się wojna Tebaldzistów z Callasistami. Renata Tebaldi była bardzo dobrą włoską śpiewaczką operową, ale Callas miała coś więcej. I słusznie mówiła o swojej koleżance: „Jeśli ona jednego dnia zaśpiewa Lady Macbeth, a drugiego partię Elwiry w 'Purytanach’, to będziemy rozmawiały na temat tego, co można, a czego nie w naszym zawodzie”. Zarozumiałość? Nie. To po prostu była prawda.

Pani jest Callasistką?

– Zdecydowanie. Generalnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o wokalistykę, to pociągają mnie śpiewacy i śpiewaczki, którzy potrafią różnymi środkami ukazać swoje wnętrze, napięcie i emocje. Inaczej mówiąc, chodzi o blask, który rodzi się, gdy patrzymy na wielką gwiazdę. Tak było w przypadku Callas.

Kadr z filmu 'Maria Callas’

Jej kariera trwała tylko 15 lat. Co było jej wyznacznikiem?

– Po pierwsze, przywróciła słuchaczom na całym świecie repertuar belcanto. I tu pewne wyjaśnienie. U nas mówi się piękny śpiew [’bel canto’ to w dosłownym znaczeniu właśnie 'piękny śpiew’ – przyp. red.] o kategorii, do której byli zaliczani Verdi czy Puccini. Nie. Do nurtu określanego jako piękny śpiew zaliczani są wcześniejsi kompozytorzy, od końca XVII wieku do pierwszej połowy XIX wieku. Rossini, Bellini, Donizetti i cała gromada mniej znanych, którzy nie byli grywani przez lata. Od epoki Callas zaczyna się przywracanie tego repertuaru.

Po drugie, rys glamour w zachowaniu, dramatyczność jej życiorysu – dzieciństwo, stosunek do rodziców, sprawy romansowe i małżeńskie – oraz arogancja w obchodzeniu się ze światem zewnętrznym zrobiły z niej diwę.

W książce „Opera na cały rok” Lucjan Kydryński pisał: „Gdy była u szczytu, deptała wszystko i wszystkich”.

– Była arogancka w obejściu, jak każda gwiazda. Awanturowała się o premiery, ale nie była niegrzeczna. Wplątała się też w liczne skandale prawniczo-śpiewacze. Podpisała za młodu umowę na tournée po Stanach Zjednoczonych. Nie wywiązała się z niej i musiała zerwać. To się ciągnęło za nią latami. Tego typu afery miało wielu artystów. Warto też dodać, że każdy z członków jej rodziny, tzn. pierwszy mąż, matka i siostra, napisał książkę o Callas. One ukazują jej charakter. I złożone relacje z najbliższymi.

Callas znał cały świat, nie tylko ten artystyczny. Spotykała się z największymi, m.in. z Winstonem Churchillem.

– O, wielkie rzeczy. Po prostu obracała się w takim towarzystwie. Jej partner, grecki miliarder Arystoteles Onassis, zapraszał na wycieczki jachtem ludzi nauki, kultury i polityki. Churchill się tam pojawiał. To perspektywa epoki. Albo w określonym czasie jest się celebrytą i jest się razem z innymi wielkimi danego okresu, albo nie.

Relacja z Onassisem utrzymuje się kilka lat i kończy rozpadem. Niespełna 50-letnia Callas, znużona intensywnym życiem, zapowiada koniec kariery scenicznej. Próbuje stanąć na deskach teatru w Londynie w „Tosce”. I jest to jej ostatni występ operowy.

– Bardzo dramatycznie wypada jej ostatnie tournée po świecie. Jest to taka sytuacja, kiedy artysta wie jak, ale nie może zaśpiewać. Problemy z głosem pojawiły się już wcześniej, chyba po wyniszczającym organizm odchudzaniu. Podczas ostatniej trasy koncertowej podjeżdżała samochodem pod hotel jak zawsze, ale tam już byli tylko trzej wynajęci paparazzi. Ludzi nie było w ogóle. To jest uderzające i smutne. Callas umarła w wieku 53 lat. Niektóre śpiewaczki dopiero wtedy rozpoczynają prawdziwą karierę.

Kadr z filmu 'Maria Callas’

Warto przypomnieć ważny filmowy epizod w karierze śpiewaczki. Pier Paolo Pasolini zaproponował jej rolę w „Medei” w 1969 roku.

– Wcześniej, bo w 1953 roku, Callas wystąpiła w partii tytułowej „Medei” w operze Cherubiniego we Florencji, a w latach późniejszych śpiewała ją 30 razy na różnych scenach, tworząc jedną z najważniejszych ról swojej kariery. To jest niesłychanie dramatyczna rola, która idealnie pasowała do artystycznego temperamentu Callas. A film Pasoliniego nie jest zbyt dobry. W gruncie rzeczy bardzo zimny. Byłam rozczarowana.

Wchodzi właśnie na ekrany film dokumentalny „Maria Callas” Toma Volfa. Jest opowiedziany z perspektywy Callas.

– Ona w nim sama opowiada o sobie. Dla mnie wymowna jest scena, w której diwa u szczytu sławy zajeżdża rolls-royce’em przed teatr i otwierają się przed nią drzwi. Obok stoi tłum ludzi i paparazzi. Celebra w czystym wydaniu. Niech pan zwróci uwagę na to, jak ona jest ubrana. Czy przychodzi ubrana w spodnie i bluzę? Nie. Wygląda, jakby szła na raut. A zaczyna właśnie próbę. Podobnie podczas wywiadów – zawsze jest elegancka, chyba nawet przesadnie.

Ale to, co chce nam pokazać reżyser „Marii Callas”, jest atrapą. W sposób nieprzemyślany obchodzi się z jej dorobkiem wokalnym. Nie pokazuje przemiany głosu artystki. Fragmenty wokalne są dobrane przypadkowo, nie są porządnie uszeregowane. Volf powinien przejrzeć archiwalia jej wystąpień i nagrań, np. gdy genialna Callas śpiewa „Aidę” w Meksyku. Jest mnóstwo niezwykle ciekawego materiału. Występów, które przeszły do historii, podczas których publiczność szalała. Tego w filmie nie ma. „Maria Callas” to mógłby być fascynujący dokument, ale Volf tym tropem nie poszedł. Callas czeka więc cały czas na przyzwoity, monograficzny film o jej karierze jako wielkiej artystki.


Prof. Ewa Łętowska. Prawniczka, specjalistka w zakresie prawa cywilnego, profesor nauk prawnych (1985). Pierwsza polska rzeczniczka praw obywatelskich (1988-1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999-2002) i Trybunału Konstytucyjnego (od 2002 do czasu przejścia w 2011 w stan spoczynku). Jest autorką wielu publikacji na temat związków opery i prawa. Właśnie w wydawnictwie Springer ukazała się międzynarodowa książka „Law and Opera”, do której napisała wraz z Krzysztofem Pawłowskim tekst o wielości relacji prawa i opery.

Marcin Radomski. Dziennikarz, krytyk filmowy. Ukończył kulturoznawstwo na UW. Studiował również Film&Media na Uniwersytecie w Amsterdamie i dziennikarstwo filmowe w Collegium Civitas. Robi wywiady, pisze o polskim i zagranicznym kinie do „Kina”, „Magazynu Filmowego”, Kultury Onetu. Współpracował z TVP Kultura. Relacjonuje zagraniczne festiwale filmowe w Berlinie i Cannes. Prowadzi cykl filmowy „Smolne kino”, gdzie rozmawia z polskimi twórcami filmowymi. Od trzech lat koordynator programowy CINEMAFORUM. Kocha kino i uwielbia festiwale filmowe.