Wywiad Angeliki Swoboda z Andrzejem Gryżewskim seksuologiem i psychoterapeutą współautorem książki „Sztuka obsługi penisa”

Fragment wywiadu Angeliki Swoboda z Andrzejem Gryżewskim psychoterapeutą i seksuologiem współautorem książki „Sztuka obsługi penisa”

Co przeciętny Polak wie o swoim penisie?

– Myśli, że powinien być na standby’u. Że w każdych okolicznościach musi mieć wzwód, bez względu na to, czy mężczyzna jest wyspany, czy niewyspany, czy jest przepracowany, czy wypoczęty. Prawdziwy mężczyzna kobiecie nie odmówi. Niektórzy mężczyźni przyprowadzają penisa do seksuologa tak, jak przyprowadza się psa do weterynarza. „Proszę, oto on. Niech pan go uzdrowi, a ja poczekam sobie na korytarzu”.

Widzę, że problemy mężczyzn nie są panu obce. Jak długo się pan zajmuje penisami? Albo raczej – seksem?

– Od 11 lat zajmuję się seksuologią i psychoterapią. Dodatkowo przez trzy lata chodziłem po wszystkich warszawskich szkołach ponadgimnazjalnych i prowadziłem w nich edukację seksualną.

Jak było?

– Było tak, że wiele szkół starało mi się odmówić. Szedłem więc pod szyldem mówienia o raku jądra. A i tak większość mówiłem o seksualności. I wie pani, że nauczyciele byli bardziej zalęknieni niż młodzież? Mało tego. Często się domagali, żeby był podział klasy – na chłopców i na dziewczyny. A to źle! To objaw pruderii, nie rozumiem go. W efekcie edukacja seksualna młodzieży odbywa się za pośrednictwem pornografii. Każdy ma teraz smartfona i może sobie obejrzeć porno nawet pod ławką czy w przerwie lekcyjnej. Nawet nie trzeba o tym z kumplem rozmawiać.

A to też nie jest dobre?

– No nie, bo gadając z kumplem, można się dowiedzieć, że normalny członek nie mierzy 60 centymetrów. Jak facet ogląda porno w samotności, to ma poczucie, że w porno jest norma, a jego dużo mniejszy penis to dewiacja, z której trzeba się leczyć, stosując maści na porost penisa.

W ogóle mężczyźni, którzy do mnie przychodzą, mają wiele przekonań wyniesionych z porno. Chociażby właśnie to, że facet musi mieć zawsze ochotę na seks, a już wieczorem to na pewno. Tymczasem wieczorem mężczyźni mają najniższy poziom testosteronu, co się bezpośrednio przekłada na poziom libido i gotowość seksualną. To sprawa oczywista, a panowie próbują z tym polemizować. To tak, jakby się kłócili z grawitacją.

Poproszę o inne mity o penisie.

– Standard to, rzekomo, 22-24 centymetry. Tymczasem u większości mężczyzn członek mierzy od 12 do 16 centymetrów. Kwitnie więc biznes związany ze sprzedażą najróżniejszych powiększaczy penisów. To są przedziwne urządzenia, jakieś żyłki czy stelaże albo zwykłe maści czy tabletki ze skrobią w środku. Oczywiście te specyfiki nic nie dają. Potem panowie, którzy ich używają, są zawiedzeni. Przychodzą do mnie z poczuciem przegranej.

Niepotrzebnie, bo przecież jakość życia seksualnego nie zależy od rozmiaru członka.

– No właśnie! Jeśli już jesteśmy przy wymiarach, to raczej liczy się grubość. Mężczyźni nie chcą przyjąć do wiadomości, że u kobiety największe zagęszczenie tkanek czuciowych, czyli stref erogennych, znajduje się u samego wejścia do pochwy, na wargach sromowych i łechtaczce, a nie na tylnej ściance pochwy. Tymczasem oni mają odwrotne przekonanie i, ponieważ ta tylna ścianka podczas seksu „ucieka”, wydaje im się, że wielkim członkiem muszą ją „gonić”. I stąd moda na fisting.

Czyli?

– Wkładanie do pochwy całej ręki, aż po łokieć. Bo niby tam, na samym końcu, jest ten Święty Grall. Robią aktorzy to w filmach pornograficznych, ale po pierwsze fisting wymaga długiego treningu, po drugie – większości kobiet zwyczajnie się nie podoba, bo powoduje ból.

Wychodzi więc na to, że panowie funkcjonują w sferze mitów – zarówno dotyczących ciała kobiet, jak i ich własnego.

– Zakładają maski. Przychodzi do mnie pacjent i zaczyna opowiadać, jakie to mają bujne życie seksualne. Mówię: „Dobrze, ale skoro pan przyszedł, to jest jakiś problem”. I słyszę: „No właśnie się zastanawiam, co mnie tu przygnało…”. Zwodzi mnie i dopiero potem, w 49. minucie trwającej 50 minut sesji, wypala: „A, i jeszcze mam zaburzenia erekcji”. I wychodzi. Nazywamy to zostawieniem bomby u terapeuty.

Jakiego języka używają w pańskim gabinecie?

– Często posługują się określeniami, których używali w rozmowach z kolegami jeszcze w szkole średniej. Penis to w ich języku „Wacek” albo „Stefan”. A czasem stworzenie czy przedmiot wyrażające siłę, czy „tygrys”, „dzida”, „laga”, „lanca” albo „maczeta”.  Stosują też określenia militarne, jakby seks był dla nich walką, jakimś starciem. To nie jest dobre skojarzenie, a ten tok myślenia prowadzi ich do lęków. Wydaje im się, że muszą się wykazać, że muszą walczyć.

Jakiś czas temu miałem pacjenta lat 46, całe życie uprawiał sport. Nagle, pierwszy raz w życiu, pojawiły mu się zaburzenia erekcji. Moim zdaniem jest ogromnym szczęśliwcem, że dopiero teraz. Bo to popularna dolegliwość Polaków, tak jak przedwczesny wytrysk i brak orgazmu.

Jak to?

– Zdarza się to całkiem często, a mężczyźni w ogóle nie są na takie sytuacje przygotowani. Przecież stereotyp jest taki, że mężczyzna przy każdym stosunku zawsze ma wytrysk i orgazm. Tymczasem koło czterdziestki zaczyna się to rozjeżdżać. Wystarczy, że mężczyzna się nie wyśpi albo pokłóci się z żoną czy matką i już pojawia się problem.

Podał pan przykład matki. One naprawdę mają wpływ na seksualne życie dorosłych synów?

– Oczywiście. Nawet dzisiaj miałem pacjenta, którego matka cały czas „kastruje”, czyli uzależnia od siebie. Rozstała się z mężem i wydedukowała sobie, że jeden z jej dwóch synów będzie jej zastępczym partnerem. Ten klient ma 41 lat i był w związku raptem tylko przez kilka miesięcy. Matka cały czas nim manipuluje i wzbudza w nim wyrzuty sumienia. Mężczyzna nie potrafi się więc emocjonalnie zaangażować, a jak dochodzi do seksu, to ma zaburzenia erekcji. To jest mentalne kazirodztwo.

Inny przykład. Jeżeli mężczyzna miał matkę histeryczkę i coś mu się nie uda w łóżku, od razu wpada w popłoch, że jego partnerka też zacznie histeryzować. Ucieka więc od seksu, żeby to się nie mogło ziścić.

Czy mężczyźni oglądają swoje ciało? Są go świadomi?

– Lubią, gdy członek jest w stanie wzwodu. Ale kompletnie nie wiedzą, jak jest zbudowany wewnątrz. Nie mają pojęcia, po co im wędzidełko i ciała jamiste. Penis jest dla nich trofeum. I chcą widzieć w oczach kobiet zachwyt członkiem, bo sami są nim zachwyceni. Niektórzy heteroseksualni mężczyźni wchodzą w relacje seksualne z innymi mężczyznami, bo wiedzą, że oni będą się ich członkiem zachwycać.

Nie wszyscy mężczyźni wiedzą też, że mają punkt G. Znajduje się on koło prostaty. Zatem przekonanie, że tylko geje lubią stymulację analną, to mit. Punkt G jest demokratyczny, nie zależy od orientacji seksualnej.

W pana książce „Sztuka obsługi penisa” są listy mężczyzn nazywane „monologiem penisa”. Są prawdziwe?

– Jak najbardziej! Poprosiłem moich pacjentów, żeby wyobrazili sobie, że ich penis potrafi mówić. I żeby to spisali. Z kilkuset listy napisało około 30. Część z nich dzieli się problemami, część się zwyczajnie chwali. Gdy zapytałem kilku, którzy nie napisali listu, dlaczego się nie zgodzili, usłyszałem: „Nie miałbym co powiedzieć. Członek się po prostu wkłada i wyjmuje. Wsuw, wysuw – tak to ma działać”. Byli też tacy, którzy się po prostu wstydzili.

(…)

Skąd pan wie, że przychodzą do pana duchowni? Przyznają się?

– Najczęściej wychodzi to dopiero w trakcie kolejnych sesji. Kiedy pytam, dlaczego pacjent nie powiedział o tym na pierwszym spotkaniu, słyszę, że nie chciał, bym odesłał go do jakiegoś psychologa w sutannie. Albo żebym go wyśmiał.

Ale muszę pani powiedzieć, że jestem w stanie księdza poznać, i to z dużym prawdopodobieństwem. Ma inną artykulację, używa innego języka. Nawet gdy mówi o seksie, używa retoryki kaznodziei, wplata słownictwo religijne. Często też, zwłaszcza na początku, ksiądz pacjent nie prowadzi ze mną dialogu, tylko wchodzi w rolę prawiącego kazanie. Cierpliwie czekam, aż skończy.

I potem pyta pan wprost?

– Nie. Kiedyś spytałem i już więcej pacjenta nie zobaczyłem. Dlatego staram się pytać jakoś ogólniej – np. „Czy ma pan jakieś związki z Kościołem?”. Wtedy zazwyczaj pada odpowiedź: „Tak, tak, chodzę…”. A później okazuje się, że to ksiądz… W ciągu 11 lat mojej pracy miałem takich pacjentów może kilkudziesięciu.

Szokuje to pana?

– Cały czas mnie coś zaskakuje. Ludzie są tak skomplikowani, takie mają bogate osobowości i wciąż tak interesujące przeżycia seksualne. Cały czas zmienia się też nasza seksualność. Bardzo zmieniła ją ogólnie dostępna pornografia i łatwość nawiązywania kontaktów przez internet.

Kiedyś jak chciało się z kimś uprawiać seks, trzeba było się postarać. Wyszykować się, pójść do klubu, porandkować. A dziś siedzimy sobie w szlafroku w domu, odpalamy komputer i po dwóch sekundach jesteśmy na jakimś erotycznym portalu. Za pół godziny ktoś może do nas przyjechać albo my pojechać do kogoś, żeby uprawiać seks.

Coś pana dziwi więc jeszcze czasem?

– Jeden z moich pacjentów myślał, że po włożeniu członka do pochwy trzeba się poruszać góra dół, jak podczas robienia przysiadów. A przecież wykonuje się ruchy frykcyjne. W efekcie kolejne partnerki po seksie z nim szybko kończyły znajomość, a on nie wiedział dlaczego. Żadna mu nie powiedziała, że robi to źle.

Niektórzy panowie wciąż wierzą, że przed pierwszą penetracją trzeba poćwiczyć na piersi kurczaka albo wątróbce. I testują to.

A co pana zaskakuje u kobiet?

– To, w jaki sposób potrafią ukryć zdradę. Jak mężczyzna zdradza swoją partnerkę, to mówi jej, że musi pojechać na Ursynów, żeby np. naprawić tam zepsuty telefon. Gdy wraca, przekonuje, że przez 3 godziny stał w kolejce, dlatego tak długo go nie było. Kobieta za to w taki sposób opowiada o swoim dniu, w którym spotkała się z kochankiem, że 99 proc. mężczyzn jest przekonanych, że to był zwykły dzień. Potrafi świetnie ukryć przebieg romansu.

Panie potrafią też sprytnie snuć intrygę. Mąż przyjeżdża pod pracę, a żona uprawia w biurze seks z kochankiem. Prosi jednak koleżankę, by męża czymś zajęła i ten w efekcie się w niczym nie orientuje. A koleżanka jest przekonana, że pomaga, bo ten mąż to jest niedobry człowiek.

Na koniec zadam panu odwieczne pytanie – kto częściej zdradza?

– Mężczyźni. Przynajmniej według statystyk. Ci, którzy do mnie przychodzą, przyznają się do korzystania z usług agencji towarzyskich, skrytych kontaktów seksualnych z innymi mężczyznami czy cyberseksu. Ale mężczyźnie łatwiej zdradzić, bo jego zachowania w dużej mierze są oparte na biologii, czyli na dużym poziomie testosteronu. W wieku 16-25 lat tak są nim nabuzowani, że nieraz mają po dwie, trzy partnerki równolegle. A każda myśli, że jest tą jedyną. U kobiet zwykle trzeba się dostać do pochwy przez mózg, w końcu to jest największy organ seksualny człowieka.

 

Andrzej Gryżewski. Psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, seksuolog, psycholog, certyfikowany edukator seksualny. Absolwent Wydziału Psychologii warszawskiej WSFiZ w zakresie seksuologii klinicznej i sądowej oraz 5-letnich podyplomowych studiów Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej z elementami terapii psychodynamicznej. Opublikował jako autor lub współautor kilkaset artykułów i książek o seksualności, psychologii i psychoterapii.

Przemysław Pilarski. Dramatopisarz, scenarzysta, dramaturg, do niedawna dziennikarz i stand-upper. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, kursu scenariuszowego w Warszawskiej Szkole Filmowej oraz Laboratorium Nowych Praktyk. Z autorskimi monologami Stand-up Comedy występował m.in. w HBO i Comedy Central. Publikował m.in. w „Ha!arcie”, „Machinie”, „Czasie Kultury” i „Dialogu”. Wspólnie z Andrzejem Gryżewskim opublikował „Sztukę obsługi penisa”.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w „Gazecie Wyborczej”, pracowała też w „Super Expressie” i „Fakcie”. Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi rozmawia także w Radiu Pogoda, kawy i sportowych samochodów.

Pełny wywiad pod linkiem  http://weekend.gazeta.pl