Dzięki tej historii mogłem wrócić do swojej młodości i, krótko mówiąc, zagrać mojego ojca, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych w celach zarobkowych. Miesiąc po jego wyjeździe dostaliśmy od niego kopertę, w której było sto dolarów. A potem nie było go przez długich dziewięć lat – mówi Arkadiusz Jakubik o swojej roli w „Cichej nocy” Piotra Domalewskiego, którą można oglądać już na ekranach kin.
Nagrodzona Złotymi Lwami na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni „Cicha noc” to opowieść o 30-letnim Adamie (Dawid Ogrodnik), na co dzień pracującym za granicą, który w wigilię Bożego Narodzenia niespodziewanie odwiedza swój dom rodzinny na polskiej prowincji. Mężczyzna ma swoim bliskim coś ważnego do powiedzenia, ale zanim uda mu się zdradzić cel swojej wizyty, będzie musiał skonfrontować się z własną przeszłością i oczekiwaniami bliskich, głównie ojca, granego przez Arkadiusza Jakubika. Adam nie chce powielić błędów swojego rodzica, który kilkanaście lat wcześniej również wyjechał za granicę do pracy. Przegapił w ten sposób dorastanie własnych dzieci, zaniedbał relację z żoną, a po powrocie nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca w kraju. Spotkanie po latach w wigilijny wieczór zmieni życie całej rodziny. Debiutancki film Piotra Domalewskiego od 24 listopada można oglądać w kinach.
Piotr Domalewski, reżyser „Cichej nocy”, powiedział, że chciał zrobić film o tym, że mimo że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, wciąż się do tego zdjęcia ustawiamy. Zgadza się pan z tym starym porzekadłem?
– Nie, bynajmniej. Tak się akurat złożyło, że mam bardzo szczęśliwą rodzinę i bardzo lubię z nią pozować do zdjęć. Mam nadzieję, że ona ze mną również (śmiech).
Domalewski jest debiutantem, który na ekranie dzieli się historią inspirowaną jego życiem. Co pana ujęło w jego wizji?
– Byłem absolutnie poruszony, kiedy przeczytałem scenariusz. Znalazłem tam swoją historię i poczułem, że to dobra okazja, aby ją przepracować. Zresztą takie osobiste tematy zupełnie niespodziewanie przychodzą do mnie w kolejnych rolach. A może to ja je w jakiś tajemniczy sposób przyciągam?
Mój bohater wyjeżdża za granicę do pracy, zostawia swoją rodzinę. Jego dzieci nie wiedzą, co to znaczy miłość ojcowska. Zarobione w Niemczech pieniądze, które miały finansowo postawić jego bliskich na nogi, w dużej mierze „upłynnił”, zaniedbał relację z żoną. Dzięki tej historii mogłem wrócić do swojej młodości i, krótko mówiąc, zagrać mojego ojca. Ojciec, który zmarł w 1986 roku, wyjechał do Stanów Zjednoczonych w celach zarobkowych. Rozwijała się wtedy przed nami wizja fantastycznej przyszłości. Miesiąc po jego wyjeździe dostaliśmy od niego pierwszą kopertę, w której było sto dolarów. A potem nie było go przez długich dziewięć lat.
Ile miał pan lat, kiedy ojciec wyjechał?
– Siedemnaście. Z mojej perspektywy był to bardzo trudny czas. Zabrakło ojca przy podejmowaniu decyzji życiowych. To był koniec liceum, kluczowy moment dla młodego człowieka szukającego swojej drogi. Mojego taty nie było ani podczas matury, ani po zdanych egzaminach do szkoły teatralnej, ani w trakcie studiów.
W dodatku, niestety, nie powiodło mu się za oceanem. Miał w pracy wypadek, był długo hospitalizowany. Latami czekał na rozprawę w związku z odszkodowaniem, która w końcu nie doszła do skutku, bo zakład, w którym pracował, wynajął doskonałych prawników, z którymi ojciec nie miał szans. Wrócił więc do Polski bez grosza przy duszy. Moja mama przez dziewięć lat, kiedy go nie było, miała bardzo trudne zadanie. Musiała wychować i utrzymać dwóch dorastających synów. Kiedy ojciec wrócił, nie mógł sobie tutaj znaleźć miejsca. Trzy lata później zmarł.
Dlatego miałem do tego scenariusza i do mojej postaci bardzo emocjonalny, bardzo intymny stosunek. Na planie wróciły do mnie wszystkie dawno zapomniane emocje, konflikty sprzed lat. Wszedłem w skórę tego bohatera, bardzo mocno czułem tę niemożność znalezienia sobie miejsca w nowej rzeczywistości po powrocie z emigracji. Rozumiałem ten rodzaj samotności, nieumiejętności odbudowania więzi, które zostały na przestrzeni lat mocno osłabione, albo wręcz zerwane.
W „Cichej nocy” zarówno ojciec, jak i jego syn Adam, grany przez Dawida Ogrodnika, wyjeżdżają z domu z myślą, że robią to dla rodziny. Tymczasem podczas ich, czasami wieloletniej, nieobecności rodzina, która zostaje sama, musi ułożyć sobie życie na nowo. Bez ojca, brata, syna.
– To jest problem, z którym mierzy się wiele setek tysięcy rodzin w naszym kraju. Zarówno jeśli chodzi o powszechną emigrację zarobkową ostatnich kilkunastu lat, czy tę z lat 80., która mnie osobiście dotknęła. Bardzo ważny był dla mnie w tej historii wątek skomplikowanej relacji małżeńskiej, na której piętno odcisnęła emigracja. W filmie między moim bohaterem a jego żoną nie pada zbyt wiele słów, ale ich związek jest gęsty od emocji. Wszystko między nami rozgrywa się w spojrzeniach, mikro-gestach. Długo rozmawialiśmy z reżyserem o historii tej relacji, zastanawialiśmy się, co się mogło między małżonkami wydarzyć w przeszłości. Myślę, że dzięki temu właśnie wspólnie z moją filmową żoną – Agnieszką Suchorą – mogliśmy stworzyć na ekranie bardzo prawdziwy, zniuansowany związek.
Akcja „Cichej nocy” rozgrywa się na warmińsko-mazurskiej wsi. Mam wrażenie, że to pierwszy od dawna film o prowincji, który jej nie demonizuje ani nie upiększa. Domalewski pokazuje ją w sposób szczery, otwarcie mówi o problemach – o alkoholizmie, przemocy domowej. Ale pokazuje też rodzinną bliskość, przyjaźń, tradycje. Widać, że lubi swoich bohaterów, rozumie ich.
– Jest w tym portrecie sporo prawdy na nasz temat. Nie tylko dlatego, że Piotrek pokazuje prowincję taką, jaka ona jest, zarówno od strony emocjonalnej, ludzkiej, jak i czysto scenograficznej. Bohaterowie mieszkają w domach, w których upływ czasu zauważamy, dopiero widząc nowoczesne, elektroniczne gadżety – płaskie telewizory, smartfony czy kamery video. Meble i wygląd obejścia nie zmieniają się czasem nawet przez kilkadziesiąt lat.
Widać na pierwszy rzut oka, że reżyser zna ten świat od podszewki. Piotrek pochodzi z Łomży. Wiele dialogów, które można usłyszeć w „Cichej nocy”, zostało przez niego spisanych na podstawie autentycznych rozmów, jakie przeprowadził ze swoim ojcem czy bratem. Dlatego też pewnie ten film jest tak poruszający.
Wydaje mi się, że ludzie, którzy funkcjonują w dużych miastach, pod szklanym kloszem mniejszych czy większych zawodowych sukcesów, kompletnie nie zdają sobie sprawy, jak wygląda życie w małych miasteczkach czy na wsiach. To jest zupełnie inny świat, a już perspektywa stolicy kompletnie zaburza nasze postrzeganie innych. Sam bardzo dużo jeżdżę po Polsce, po małych miasteczkach. Spotykam się z wieloma ludźmi przy okazji działalności mojego zespołu Dr Misio. Takie rozmowy bywają bardzo pouczające.
Emigracja zarobkowa i jej wpływ na rodzinę to niebywale aktualny temat, ale mam wrażenie, że w Polsce wciąż nieprzepracowany, nieprzedyskutowany.
– Pochodzę z Opolszczyzny. Doskonale pamiętam czas, kiedy w drugiej połowie lat 80. miał tam miejsce prawdziwy exodus emigracyjny. W tym okresie została w Bundestagu uchwalona ustawa, która dawała wszystkim urodzonym na ziemiach dawnej III Rzeszy niemieckie obywatelstwo, bezpłatne mieszkanie, naukę języka na koszt państwa i zasiłek, za który w tamtym czasie można było bardzo komfortowo żyć. Proszę sobie wyobrazić, że w mojej klasie licealnej, która liczyła trzydzieści parę osób, do matury podeszło może piętnaście. Reszta wyjechała do Niemiec. Całe pociągi ludzi, rodzin, wyjeżdżały wtedy z Opolszczyzny.
Miałem wtedy paczkę kumpli, trzymaliśmy się razem. Mówiliśmy o sobie, że jesteśmy czterema jeźdźcami apokalipsy (śmiech). Po skończeniu szkoły przyrzekliśmy sobie, że nigdy nie wyjedziemy z tego kraju, bo zamiast szukać szczęścia za granicą, powinniśmy budować naszą przyszłość tutaj, na miejscu. Niestety, w wyniku splotu bardzo różnych okoliczności w ciągu kilku lat wyjechali wszyscy trzej.
Pan został.
– Już wtedy miałem w sobie wielką, wewnętrzną niezgodę na taki wyjazd, którą – mówiąc szczerze – noszę w sobie do dzisiaj. Wiedziałem, że mój ojciec przepadł na emigracji, nie udało mu się. I zawsze czuł się tam obywatelem drugiej kategorii. Dlatego uważam, że zamiast wyjeżdżać, powinniśmy walczyć o to, by w Polsce stworzyć warunki do dobrej pracy, za godne pieniądze. Oczywiście nie można nikomu zabronić opuszczenia kraju. Zdarzają się sytuacje, kiedy wyjazd jest najlepszym, albo wręcz jedynym rozwiązaniem i ja to szanuję.
Odkąd mój ojciec wyjechał, minęło trzydzieści lat. Dzisiaj sam jestem ojcem dwóch dorosłych synów – jeden ma 20, drugi prawie 18 lat – i nie chciałbym, żeby moje dzieci studiowały za granicą. Oni o tym wiedzą, ale oczywiście zrobią, co zechcą, a ja będę ich wspierał w tych decyzjach.
Dlaczego nie podoba się panu wizja synów studiujących za granicą?
– Boję się, że zostaną tam na stałe. Że ich talent, umiejętności i doświadczenie będą owocowały gdzieś indziej. A ja jestem przekonany, że powinni żyć, pracować i rozwijać się w Polsce, budować ten kraj. W tym sensie ja na przykład nie czuję się Europejczykiem. Może to jest przejaw mojego patriotyzmu? A może zaściankowości? Te emocje, to nastawienie przeniosłem do roli ojca w „Cichej nocy”. Pod tym względem utożsamiam się z moim bohaterem, który nie pochwala decyzji syna. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego Adam nie chce pracować w kraju – może trochę ciężej, może za trochę mniejsze pieniądze, ale bliżej rodziny.
Pana bohater w „Cichej nocy” mówi: „Myślałem, że za granicą będę się wreszcie czuć człowiekiem, nie tylko Polakiem. Ale po latach dotarło do mnie, że właśnie tam jestem najbardziej Polakiem, a dopiero tu, w Polsce, mogę być człowiekiem”. Czym jest dla pana polskość?
– To słowa ze scenariusza autorstwa Piotra, ale podpisuję się pod nimi obiema rękami. Dla mnie to jest najzwyklejsza pod słońcem tęsknota. To doświadczenie wielu emigrantów, którzy dopiero po wyjeździe z kraju zaczynają rozumieć, czym jest dla nich polskość, zaczynają tęsknić za domem i tym wszystkim, czego kiedyś nawet nie zauważali, bo było naturalnym, oczywistym elementem ich codzienności. Gdybyśmy nawet najbieglej posługiwali się językiem obcym i mieszkali w innym kraju, nie zmienimy tego, że jesteśmy stąd. Myślimy po polsku, czujemy po polsku. Za granicą, nawet jeśli będziemy próbowali się zasymilować, zawsze mimo wszystko będziemy kimś obcym, kimś innym.
W dzisiejszych czasach wielu ludzi wyciera sobie takimi słowami jak „patriotyzm” czy „polskość” najróżniejsze części ciała. Dla mnie są to bardzo ważne pojęcia.
Swoje przekonanie na temat emigracji opiera pan na osobistych doświadczeniach, starając się uniknąć powtarzania drogi rodzica. „Cicha noc” opowiada o desperackiej próbie ucieczki od podobnego schematu, ale Adam bezwiednie podąża tą samą ścieżką, co jego ojciec. Można taki schemat przełamać?
– To jest klasyczny „mit tebański”. Tylko że ja nie wierzę, że ciąży nad nami genetyczne fatum w postaci wyborów naszych przodków i jesteśmy skazani na powtarzanie ich drogi. Adam wpada w tę bardzo częstą pułapkę – odcina się od ojca, w gruncie rzeczy powielając wszystkie jego złe decyzje życiowe. Kiedy dociera do niego, że robi źle, usprawiedliwia się stereotypem syna powtarzającego błędy rodzica. Według mnie taka wymówka: „nie miałem wyjścia, bo mój tata był taki, a nie inny” to czyste życiowe lenistwo.
Istnieją jednak pewne schematy, wynoszone z domu rodzinnego, które się – mniej lub bardziej świadomie – powiela.
– Oczywiście, ale każdy z nas jest dorosłym człowiekiem, który w pewnym momencie musi przejąć kontrolę nad własnym życiem. My, Polacy, mamy tendencję do przerzucania odpowiedzialności za nasze decyzje na siłę wyższą, na przeznaczenie, los, coś, co jest niezależne od nas. A przecież wszystko, co robimy, jest kwestią naszych wolnych wyborów. Przekonanie, że nieważne, co zrobimy, i tak staniemy się naszymi rodzicami, to droga na skróty.
Oczekiwania rodziców mogą nas wiązać, blokować. Nie boi się pan, że pana negatywne nastawienie do wyjazdu synów za granicę sprawi, że będą się bali podjąć taką decyzję, by pana nie rozczarować?
– Od tego chyba się nie da uciec. Rodzice mają pewne oczekiwania, tęsknoty, chcą, by ich dzieci wpasowały się w pewien wykreowany przez nich model światopoglądowy. Każdy z nas tego doświadczył i musiał się z tym zmierzyć. Niemniej przychodzi taki moment w życiu, kiedy musimy tę pępowinę przeciąć. Przestać starać się za wszelką cenę dopasować do wyobrażeń rodziców na temat naszego życia, partnerów, decyzji zawodowych. Inaczej będziemy nieszczęśliwi.
Ostatnio jeden z moich synów zaczął coś przebąkiwać, że chciałby zdawać na zagraniczną uczelnię. Z mojej perspektywy – nie ma problemu. Pójdę za nim, będę mu pomagał, jak tylko będę mógł. Jeżeli tam znajdzie miejsce, w którym będzie chciał się rozwijać, ja to uszanuję. Będzie bolało, oczywiście, ale to jest jego decyzja.
Arkadiusz Jakubik. Aktor („Wesele”, „Jesteś Bogiem”, „Chce się żyć”, „Wołyń”), reżyser („Prosta historia o miłości”, „Prosta historia o morderstwie”) i scenarzysta teatralny, a także piosenkarz oraz wokalista, związany z rock’n’rollową grupą Dr Misio. Żonaty z aktorką Agnieszką Matysiak, ma dwóch synów – Jakuba i Jana.
Małgorzata Steciak. Dziennikarka. Publikowała m.in. w ”Polityce”, ”Gazecie Wyborczej”, ”K-MAG-u” czy w serwisie dwutygodnik.com.
o dzisiejszej Polsce mogę powiedzieć jedno żałuję, że nie wyjechałem, jestem za stary na zaczynanie nowego życia (dużo starszy od pana Jakubika)