Rys. Marta Frej

Bez problemu mówimy „sprzątaczka” i „kucharka”. To czemu nie „prezydentka”?

„Lepiej nie warunkować miłości od spraw tak ulotnych jak płeć. Aniołowie nie mają płci i nie mamy do nich pretensji”. Fragment rozmowy z dr. Jackiem Wasilewskim, kulturoznawcą, projektantem języka

Prezydent czy prezydentka? Zastanawiam się, czy już nam weszły w krew feminatywy.

– Niektóre tak. Są powszechne i stosowane w stosunku do zawodów, które nie mają dużego statusu społecznego. Bez problemu mówimy „sprzątaczka”, „kucharka” czy „nauczycielka”.

Co za zestawienie!

– Jeśli jednym z wyznaczników statusu danego zawodu jest poziom wynagrodzenia czy dostępna władza, to takie zestawienie nie jest dziwne. Gdy spadały wynagrodzenia w jakimś zawodzie, zawód ten się feminizował. Dotyczy to właśnie nauczycieli czy sprzedawców. Jestem zdania, że cała polska edukacja „wisi” na mężczyznach, którzy są mężami nauczycielek i zarabiają na tyle dużo, żeby rodzina mogła żyć na odpowiednim poziomie. A zanim się ktoś oburzy, niech pomyśli, jak trudno jest funkcjonować nauczycielskim małżeństwom, jeśli chcą założyć rodzinę, wynająć mieszkanie i czasem wyjechać na wakacje – z nauczycielskich pensji. Jestem też pewien, że gdyby nagle przedszkolanki zaczęły zarabiać po 10 tysięcy złotych miesięcznie, w przedszkolach pojawiłoby się wielu przedszkolanów, i zamiast mówić, że to niemęski zawód, zaczęlibyśmy powtarzać, że dzieciom w wieku przedszkolnym bardzo potrzebny jest męski wzorzec. Co akurat jest prawdą. Proszę zwrócić uwagę, że gdy kucharka staje się szefową w jakiejś kuchni, to przestaje być kucharką, a staje się mistrzem kuchni. Nauczycielka natomiast jest nauczycielką w szkole podstawowej. Ale gdy trafia na uczelnię, staje się nauczycielem akademickim. Mamy wówczas poczucie, że wraz z męską nazwą wzrasta status osoby, którą tak nazywamy. Dlatego mam wrażenie, że nie mamy oporu przed feminatywami, tylko przed utratą statusu, który idzie wraz z ich używaniem.

Skąd nam się to bierze?

– Wynika to z konwencji naszego patriarchalnego społeczeństwa. Męskość wiąże się z osiągnięciami, statusem, poczuciem ważności. Jeśli jakiś zawód automatycznie kojarzy się z rozrywką, popularnością, pieniędzmi, to OK, nie mamy oporu, aby mówić na przykład „aktorka” czy „modelka”. Krystyna Janda jest wielką aktorką, nie aktorem. Ale proszę zwrócić uwagę, co się dzieje na przykład z dyrektorem, czyli funkcją związaną z zajmowaniem określonego stanowiska. Otóż jeśli chcemy podkreślić, że szanujemy pracę pani Kowalskiej, to zamiast powiedzieć, że jest dyrektorką szkoły, mówimy, że jest wspaniałym dyrektorem. Dopiero tak nazwana należy ona do elitarnego klubu tych, z którymi trzeba się liczyć. W przypadku prezesa albo profesora znów przejawia się bijące źródło patriarchatu w naszym sprzeciwie, aby używać feminatywów. Nie nosi się tytułu profesorki, lecz profesora zwyczajnego. A jeśli poważnie traktujemy szefową firmy, to chętniej wyrazimy to, nazywając ją prezesem niż prezeską.

Czyli to, co męskie, jest bardziej poważne i godne szacunku?

Gdy patrzymy na to, co dzieje się z językiem, jaki opór jest z używaniem feminatywów, to taki wniosek nasuwa się sam. Jakoś się przyzwyczajamy, że mamy pilotkę za sterami samolotu, ale już „kapitanka statku” może wywołać uśmiech politowania. Trochę tak, jakby to nie było na poważnie. Jakby kapitanka bawiła się w prawdziwego kapitana.

To nieprzyjemne i wykluczające.

– Ale dość powszechne. Gdy w telewizji pojawiają się eksperci czy komentatorzy, to głównie są to mężczyźni. Obliczono nawet, że cztery razy częściej. Gdy wyobrażamy sobie naukowca, to też raczej z brodą niż w spódnicy.

No i określenie „naukowczyni” wielu ludziom nie chce przejść przez gardło.

– To też kwestia ekspozycji na jakieś fakty i określenia. Jeśli dziewczynki słyszały od małej, że będą świetną mamą albo sprzedawczynią, a chłopcy, że kosmonautą, prezydentem albo naukowcem, to takie myślenie zostawało w głowach. Gdyby Maria Curie-Skłodowska nie słyszała od swojego ojca, który bardzo dbał o wykształcenie córek, że może dużo osiągnąć w nauce, jej życie mogłoby wyglądać inaczej.

Żeby było poważniej, posiadaczkę tytułu magistra nazywamy magistrą. Ale to jakoś nie brzmi.

– Gdybyśmy częściej spotykali takie określenia, to naturalne wydawałyby się i „magistra”, i „profesora” – tak jak host i hostessa. Jeśli często słyszymy jakieś słowo czy określenie, przyzwyczajamy się, przestaje nas razić. I to nie tylko, jeśli dziwnie brzmi, ale nawet jeśli jest nieprawidłowe. Przyzwyczailiśmy się, że „nie” z imiesłowami pisze się łącznie, choć to nie jest oczywiste. Mówimy „wyjść za mąż” albo „mądrej głowie dość dwie słowie”, choć to archaizmy i poprawnie byłoby „za męża” i „dwa słowa”. Ale określenia są tak powszechne, że nie zastanawiamy się nad ich poprawnością, nie rozważamy, czy nam się podobają, czy nie, tylko po prostu ich używamy. Gorzej, jeśli tak się dzieje ze słowem „wziąść”, które tak powszechnie słyszymy, że uważamy za swoje i prawidłowe, choć to ewidentny błąd. Albo „przyszłem” jest błędem tak powszechnym, że zatrważająca grupa ludzi go popełnia. Choć tu może źródłem błędu jest fakt, że gdy mały chłopiec uczący się mówić przebywa, a najczęściej tak jest, częściej pod opieką kobiet, to słyszy, że one mówią „przyszłam”. Kopiuje, dostosowuje i wychodzi mu „przyszłem”. Bywa odwrotnie – gdy małe dziewczynki, które dużo czasu spędzają ze starszym rodzeństwem płci męskiej, wymyślają, że do ich płci pasuje „przyszedłam”.

Mówiąc o dziewczynkach wychowywanych do roli matek i chłopców uczonych, że świat stoi przed nimi otworem, użył pan czasu przeszłego.

– Bo widzę, jak dużo się zmienia. Dziewczynki w przedszkolach bawią się lalkami Barbie, które są kosmonautkami, prezydentkami i naukowczyniami. Inkluzywność można było obserwować także, gdy producenci Barbie przestali kreować wizerunek wyłącznie długonogiej i chudej postaci i pojawiły się wreszcie lalki o figurach zbliżonych do sylwetki zwyczajnej kobiety. Albo gdy pojawiła się lalka na wózku inwalidzkim. Taka różnorodność rozwija, nie utrwala stereotypów i otwiera myślenie już w zabawie. Pamiętam, jak obserwowałem moje dzieci, które chodziły do przedszkola integracyjnego. Dla nich rówieśnik na wózku inwalidzkim czy z jakąś niepełnosprawnością nie był dziwny, bo spotykały go codziennie i świetnie się razem bawiły. A gdy moje dzieci tworzyły budowle z klocków Lego, to w każdym był podjazd dla wózków. Jak mogło nie być? Gdyby nie było, to kolega nie mógłby wjechać do środka. Tak można uwrażliwiać już dzieci. A dorosłych architektów do przystosowywania budynków do potrzeb osób z niepełnosprawnościami zmusiło dopiero unijne prawo, bo warunkiem otrzymania dotacji jest właśnie takie przystosowanie obiektów. Wracając do sprawy języka włączającego, feminatywów, ale także wiary we własne możliwości, to o młode pokolenie jestem spokojny. Dziewczynki nie marzą, żeby zostać prezydentem, ale prezydentką. Chcą być kosmonautkami, naukowczyniami, prezeskami i profesorkami. Oraz chirurżkami.

A dorośli się krzywią, że tego się nie da wymówić.

– „Chrząszcz brzmi w trzcinie” też łamie język i jakoś tego wyrażenia nie kwestionujemy. „Drżączka” też zgrzyta i szeleści.

…….

Na pewno dajemy na to przyzwolenie?

– Polacy mają z tym problem, bo jest lęk przed zmianą. Przypomina mi się ostatnia scena „Konopielki”, kiedy Kaziuk zaczyna kosić kosą i mówią mu, że sierpem szybciej. A wcale nie jest szybciej, jest inaczej, ale wszyscy do sierpa przywykli.

Cały wywiad można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl

Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach