Sprawa tytułu „Ojciec wybrał politykę, a syn sznur”, który ukazał się na czołówce „Faktu” 1 września 2018 r., dokładnie w dzień pogrzebu tragicznie zmarłego, jedynego syna Leszka Millera, ma dwa wymiary: etyczny i dziennikarski – pisze Stanisław M. STANUCH
Co do pierwszego, to chyba nikt nie ma wątpliwości – brutalnie pokazano pogardę dla ludzkiej tragedii i cierpienia rodziny. Mało tego, zrobiono to z premedytacją, tak, by bolało, bo trudno uwierzyć, że redakcja nie wiedziała, że tragicznie zmarły był oczkiem w głowie rodziców. Nawet jednak gdyby tego nie wiedziała, to opublikowany dzień wcześniej tweet Leszka Millera nie pozostawiał wątpliwości: „Wczoraj ostatni raz ucałowaliśmy Leszka. Jutro urna z Jego prochami spocznie obok ukochanej Babci. Dziękujemy bardzo za wszystkie słowa wsparcia i żalu. Dziękujemy kardynałowi Krajewskiemu z Watykanu za słowa pocieszenia i modlitwę z papieżem Franciszkiem w intencji Syna” [LINK].
Działalność publiczna Leszka Millera nie miała ze śmiercią jego syna nic wspólnego. Nie sposób też dopatrzyć się jakiegoś wyższego „interesu publicznego”.
Wymiar etyczny i ludzki tej sprawy nie powinien jednak przesłaniać problemu, o którym praktycznie nikt nie mówi. Mam na myśli kwestię zaufania do mediów i dziennikarzy. W Stanach Zjednoczonych, gdzie poziom prasy jest o wiele wyższy niż w Europie, nie mówiąc o Polsce, od kilku lat dyskutuje się nad zatrzymaniem procesu erozji zaufania do mediów. Od 18 lat badania zaufania m.in. do mediów prowadzi agencja Edelman. W opublikowanym na początku 2018 roku raporcie [LINK] podano, że wskaźnik zaufania do amerykańskich mediów wynosi 42 i że jest to najniższy wynik w historii. W tym samym badaniu wskaźnik zaufania Polaków do polskich mediów wzrósł rok do roku o 3 punkty i wynosi… 34. Jeśli czytelnicy nie mają do mediów zaufania, to podważa to kardynalną zasadę, dla której one istnieją jako „czwarta władza”.
Pojawiają się opinie – i w dużej mierze zgadzam się z nimi – że kryzys tradycyjnych mediów nie jest wynikiem ekspansji internetu, fake newsów czy egoistycznych trendów w polityce, tylko właśnie spadku zaufania do dziennikarzy. Fake newsy, jak je dzisiaj nazywamy, istniały długo przed internetem, chociażby w postaci plotek, a w internecie są od samego jego początku. To nie jest nic nowego. Różnica polega na tym, że kiedyś po prostu wierzyły w nie jednostki, bo ludzie czerpali wiedzę z gazet. Okazało się jednak, że media manipulują – w różnych celach – opinią publiczną, stają się stroną w sporach politycznych, jak w przypadku wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, co prędzej czy później wychodzi na jaw. Dlatego chociażby zapewniały tysiąc razy, że coś jest fake newsem, to wiele osób w to nie wierzy, podobnie jak zdradzona wcześniej żona mężowi, który wraca nad ranem ze spotkania z kolegami.
Zaufanie do mediów wynika między innymi z uczciwości wobec czytelnika. Amerykańskie media od dawna bardzo skrupulatnie informują o swoich błędach i pomyłkach, i to w sposób, który w polskich redakcjach z pewnością by się nie spodobał. Są specjalne działy, jak np. „Corrections” w „New York Timesie”, gdzie publikowane są na bieżąco wszelkie poprawki i wyjaśnienia błędów w artykułach. Dzisiaj, 1 września, już ukazały się poprawki do dwóch artykułów, wczoraj do pięciu [LINK]. W polskich mediach błędy albo się przemilcza, albo naprawia po wielu tygodniach – publikuje się sprostowania małą czcionką. Wbrew temu, co sądzą redakcje, schowanie głowy w piasek nie rozwiązuje problemu, lecz tylko potęguje go, bo ludzie widzą, że coś jest nie tak. Widzą, że nikt nie ponosi odpowiedzialności za błędy i nikt nie wyciąga wniosków. To też jeden z powodów fali hejtu zalewającej redakcję „Faktu” i redaktora naczelnego Roberta Felusia. Ludzie po prostu nie wierzą, że będą jakieś konsekwencje, i dają wyraz swojej frustracji.
Drugi problem to fakt, że tabloidy zdołały wmówić czytelnikom, że są prasą, w której obowiązują standardy dziennikarskie. Oznacza to, że dla większości osób tabloid jest pod względem jakości i etyki pracy dziennikarskiej na równi np. z „Rzeczpospolitą” czy „Gazetą Wyborczą”, a artykuły o wielorybach, pytonach w Wiśle czy babach, które zjadła pelargonia, pod względem prawnym są materiałami dziennikarskimi tak samo jak np. analiza historyczna w „Gazecie Wyborczej”. Mało tego. Jeśli weźmie się pod uwagę badania czytelnictwa, to da się zauważyć, że brukowce konkurują w tej samej kategorii („dzienniki”) co tytuły prasowe, które nie piszą o „wielorybie w Wiśle”. A ogłoszeniodawcy, widząc to, nie mają oporu przed wybraniem tabloidu zamiast tytułu z wartościowym dziennikarstwem. Tak na marginesie – myślę, że wydawcy dzienników powinni wymóc na ZKDP zmiany i wydzielenie tabloidów do osobnej kategorii.
Wszystko to wpływa na kwestię zaufania do mediów. Czytelnik po doświadczeniu z tytułem w „Fakcie” przeklina na imieninach u cioci wszystkich dziennikarzy, a nie tylko dziennikarzy „Faktu”. Dla niego nie ma różnicy między dziennikarstwem tabloidów a dziennikarstwem poważnych gazet. Media powinny uświadomić sobie to, że dopóki będzie przyzwolenie na takie tytuły, jak ten w „Fakcie”, dopóty społeczeństwo nie będzie miało szacunku i co za tym idzie, zaufania do dziennikarzy.
Mimo iż to, co zrobił „Fakt”, jest smutne i oburzające, widzę w tym wszystkim iskierkę nadziei. Gdyby ten przypadek, mam nadzieję, że ostatni, miał poważne reperkusje, stał się – jak to mówią w warszawskich salonach – „case study” na studiach dziennikarskich…
Gdyby redaktor naczelny złożył rezygnację, a pracownik, który się tego haniebnego czynu dopuścił, został po prostu zwolniony… Gdyby „Fakt” przeprowadził to transparentnie i poświęcił wyjaśnieniu sprawy następny numer, a pieniądze zarobione na numerze sobotnim przeznaczył na cele dobroczynne – to może w przyszłości w jakiejś redakcji zadrżałaby komuś ręka. To byłby z pewnością fakt, dzięki któremu „Fakt” przeszedłby do historii dziennikarstwa.
Stanisław M. Stanuch
Dziennikarz i doradca specjalizujący się w zastosowaniu nowych technologii w mediach. W ciągu ostatnich 20 lat pracował w Gazecie Wyborczej, PolskaPresse a ostatnio w Interia.pl gdzie kierował działem serwisów komunikacyjnych i społecznościowych. Współautor „Biblii Dziennikarstwa” Dziennikarz.pl
Artykuł ze strony https://wszystkoconajwazniejsze.pl
© Materiał chroniony prawem autorskim – wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.