Ma 69 lat, jest byłym górnikiem, a dziś studiuje na ASP.

Ma 69 lat, jest byłym górnikiem, a dziś studiuje na ASP. “To najwytrwalszy student”
Stasiu Kwieciński trzyma pędzel w lewej dłoni. Po udarze prawa zbyt mocno drży. – 14 lat byłem górnikiem, bo chciałem się dorobić. Nie wydałem pieniędzy na nic mądrego. Może dlatego teraz studiuję malarstwo – mówi.

W szafie dziekanatu Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie przechowują listy od Stasia. Pisał je ze szpitala. Na kartce ledwie kilka zdań, litery są wielkie, na dwie kratki, koślawe. Widać, że pisane lewą ręką. – Odnaleźliśmy adres szpitala. Gdy studenci usłyszeli, że z dziekanem jedziemy do niego, zrobili zrzutkę. Wykładowcy także dali od siebie upominki – opowiada pani Jola z sekretariatu.
Czytam list z 24 grudnia 2016 roku: – Bardzo dziękuję za odwiedziny. Świeczka, drzewo Chrystusa, pali się na czerwono, zielono i niebiesko. Bardzo dziękuję młodym ludziom, pani Joli, dziekanowi za kawę, szampana, ptasie mleczko. Życzę dużo zdrowia. Szczęść Boże.
Pani Jola uśmiecha się przeglądając listy. To nie wiek Stasia jest zaskakujący. – Mieliśmy już starszych wiekiem studentów, ale Stasiu jest niepowtarzalny. Ktoś ostatnio się śmiał, że boi się chodzić korytarzem, aby Stasiu nie życzył mu po raz kolejny “miłego dnia” – mówi.

Oni pięknie tworzą

Jest już niemal wieczór, gdy otwierają się drzwi do pracowni w Akademii Sztuk Pięknych. Staje w nich starszy mężczyzna w fartuchu ubrudzonym od farb. Wygląda na wykładowcę, a nie studenta, ma 69 lat. Jest mocno przygarbiony. Mówi niewyraźnie. – Proszę wejść, zobaczyć – zachęca z uśmiechem. Podaje dłoń. – Stasiu jestem – mówi. Kończy szkicować kobiecą postać. Zajęło mu to dwie godziny pracy.

Nie jest jednak zadowolony. Trudno jest przestawić się z praworęczności. – Lekarz się śmiał, że on nie narysuje swoją prawą nic tak dobrze, jak ja lewą. Dla mnie przychodzenie na zajęcia to formą rehabilitacji – opowiada i śmieje się z opowieści o lekarzu. Na ASP studiuje trzeci rok, w tym miał roczną przerwę z powodu udaru. Odrywa się, aby pokazać prace innych. – Koledzy i koleżanki, oni to ładnie rysują. O, ten jest ładny. Dziewczyna go rysowała. Ma rękę – oprowadza po pracowni i cieszy się z cudzych prac.

Malarz stolarzy

Proponuje kawę, przeprasza, że nie ma ciastek i wraca do swojej sztalugi. – Chodziłem na kurs przygotowawczy do Akademii, ale u takiego Winiarskiego to za mało. Wymaga więcej. Trzeba dużo pracować – dodaje z zapałem. Tego mu nie brakuje. Z reguły jest pierwszy w pracowni. Pojawia się około 9 i wychodzi wieczorem o 20. Chodzi nawet na dodatkowe zajęcia z niemieckiego. – W przeciwieństwie do młodszych studentów, trudno mi zapamiętać. Muszę więcej się uczyć – tłumaczy.

– Mój wuj miał brodę, jak ty – mówi do mnie, nie przerywając pracy. – Wujek służył w carskim wojsku, charakterny był. A po wojsku sad założył pod Milanówkiem – opowiada. Niedaleko wujowego sadu na ziemi, która należała do jego mamy, Stasiu stawia domek. – Stolarzom obiecałem, że zrobię portret – śmieje się. Poważnieje, gdy pytam, go jacy malarze są dla niego inspiracją. Odpowiada, że Kossak, Chełmoński… – Ja chcę malować prawdę. Ludzi z niższych sfer. Nie tych w białych kołnierzykach, tylko tych, co nigdy nie mieliby portretu – dodaje.

Mama powiedziała

Dziś nie dokończy pracy, zbiera się do domu. Dłuższą chwilę mocuje się ze swetrem, który naciąga na głowę. Zabiera kije do nord walkingu. – Gdy chodzę bez nich, to zataczam się jak pijany. Ludzie dziwnie na mnie patrzą – znów się śmieje. Idziemy na przystanek, którym dojeżdża z Ochoty. Nieoczekiwanie wyznaje, chyba nawet z lekkim smutkiem:- Wiem, że nie będę malarzem z pierwszego szeregu, ale przynajmniej swoją pracę wykonam fachowo.

Stasiu otwiera drzwi do swojego mieszkania, nad którymi kredą napisał K+M+B. Widok w środku mnie zaskakuje. Jest maleńkie, ale nie powstydziłby się go młody hipster. Najpierw kawa, potem szukanie ciastek. Na ścianie wisi portret mamy. – Przed śmiercią powiedziała, abym uszył sobie garnitur i miał na odebranie dyplomu – śmieje się, ale po chwili dodaje: – Pójdę do jakiegoś krawca.

Sztygar liczył łopaty

Mama w życiu Stasia odegrała ogromną rolę. Pochodziła spod Warszawy, a ojciec ze stolicy. Miał firmę, zatrudniał ludzi. Zmarł jednak, gdy mały Stasio kończył siedem lat. Jego starsze siostry szybko poszły do pracy. – Pamiętam, jak mnie siostra zaprowadziła na Pole Mokotowskie. Stał tam tabor cygański – wspomina. Ma dylemat, bo nasz fotoreporter już wychodzi i Staś chciałby go odprowadzić, ale drugi gość jest w domu. – Jak to się stało, że zdjąłem buty – zastanawia się chwilę. Ta myśl go męczy. Kilka razy idzie do drzwi pożegnać fotoreportera. W końcu wychodzi na balkon i krzyczy: – Dziękuję Maciek. Do zobaczenia.

Na biurku stoi popiersie. Stasiu przyniósł je pod pachą ze Śródmieścia. – Miałem wtedy 20 lat to dałem radę. Dostałem je od Jana Podowskiego, do którego chodziłem na zajęcia z rysunku – wspomina. Przez lata chodził te na zajęcia do centrum artystycznego na Nowolipkach. – No ale jeden malarz, chyba Żochowski, powiedział: “Stasiek do ASP chodzą dzieci lekarzy, profesorów. Nie nadajesz się do tego towarzystwa” – opowiada. To ostudziło jego zapał. Stasiu kończył wówczas szkołę techniki teatralnej i wkrótce dostał powołanie do wojska. – A potem czternaście lat byłem górnikiem, bo chciałem się dorobić. Na samym dole byłem. Fajny sztygar Woźniak tam był. Gdy czyściłem pod taśmą, zawsze krzyczał, że liczy łopaty (po odgłosie odrzucanego węgla). Tak sprawdzał, czy oczyściłem maszynę. Nie zrobiłem, ani nie wydałem tych pieniędzy na nic mądrego. Może dlatego teraz studiuję malarstwo – kwituje.

Dwóch w imię Moje

W mieszkaniu jest kilka szczegółów, które zdradzają, głęboką wiarę Stasia. – Moja żona była spowinowacona z Janem Pawłem II – mówi nieoczekiwanie. W mieszkaniu nie widać jednak żadnych śladów obecności drugiej osoby. – W Katowicach poznałem wdowę z dwójką dzieci. Nasze drogi rozeszły się. Wróciła do rodziców – wyjaśnia, ale widać, że nie chce mówić o szczegółach. On zaś wrócił do Warszawy w połowie lat 80-tych. Pracował w różnych firmach, także na Okęciu.

– Córka żony była u mnie w szpitalu, gdy leżałem po udarze. Widziałem, jak siedziała obok na krześle – zapewnia. Udaru dostał w Szwajcarii w Roll. Doszedł tam pieszo z Warszawy. Od kilku lat Stasiu pielgrzymuje szlakiem św. Jakuba. Na razie przebył połowę drogi do Santiago de Compostela. – W Roll po prostu rano wstałem i czułem, że coś ze mną jest nie tak. Nie mogłem normalnie chodzić, mówić. Chciałem po prostu przyjechać do kraju. Lekarze nie chcieli mnie wypuścić. Siostra załatwiła odpowiedni transport – wyjaśnia. Jego zdaniem czuwała nad nim opatrzność. – Od 2011 roku maszeruję z dwójką Niemców poznanych w Zgorzelcu. Oni też mają problemy zdrowotne. Gdybym szedł samotnie, to może pomoc nie przyszłaby na czas. W swojej mądrości Chrystus powiedział: “Tam, gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w imię Moje, tam jestem pośród nich”. Nie powiedział “jeden” – mówi z uznaniem.

Droga do marzenia

– To było rok temu, jakoś jesienią. Stasia przyprowadził jeden z profesorów. Wyjaśnił, że błąkał się na korytarzu. Stasiu był roztrzęsiony. Opowiedział, co mu się przytrafiło na pielgrzymce. Strasznie się zdenerwował, bo bardzo nie chciał zawalić studiów. Przygotowałam wszystkie dokumenty, aby mógł spokojnie iść na leczenie, jakoś na bazgrał podanie – wyjaśnia pani Jola.

Poszedł na roczną przerwę na leczenie. Teraz stara się o powrót na uczelnię. Lekarze nie chcą wydać mu zaświadczenia o zdolności do studiów. Uczelnia podpytała nawet prawnika, co ich student może zrobić. Stasiu czeka na komisję lekarską, która orzeknie o jego niepełnosprawności. Niecierpliwi się, ma być wezwany lada dzień. – Ile ja już przeszedłem, aby zostać malarzem! Teraz muszę zostać jeszcze niepełnosprawnym, aby malować – łapie się za głowę z niedowierzania.

Tekst: Włodzimierz Szczepański Published in naTemat.pl

Zdjęcia: Maciej Stanik