Paweł Brykczyński „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce”

Tak zbudowano atmosferę nienawiści, która doprowadziła do zabójstwa Narutowicza.

To był straszny czas. Polak strzelał do Polaka na ulicy za to, że ten drugi myślał inaczej. Politycy wykorzystywali nastroje, prasa szczuła, a sprawcami wszelkiego zła mieli być Żydzi. Ofiarą stał się prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Narastanie atmosfery nienawiści, antysemityzmu i brutalnej walki o władzę opisał w książce "Gotowi na przemoc" historyk Paweł Brykczyński.

Inaugurację i formalne przekazanie władzy zaplanowano na poniedziałek 11 grudnia. […] W tym samym czasie studenci i inni obecni na ulicy sympatycy Narodowej Demokracji otrzymali instrukcje, zgodnie z którymi mieli uniemożliwić dotarcie prezydenta elekta przed Zgromadzenie Narodowe.

Niemożliwe jest dokładne ustalenie, kto ostatecznie podjął decyzję o użyciu bojówek, ale bez wątpienia stało się to na poziomie najwyższego kierownictwa endecji. Wiadomości o „wielkiej” demonstracji przed ceremonią zaprzysiężenia wydrukowano we wszystkich głównych gazetach prawicowych.

I prezydent II RP, Gabriel Narutowicz (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

„Rozwój” z kolei wydał manifest następującej treści:

Rozzuchwalone dotychczasowym powodzeniem żydostwo, sięgnęło po najwyższą władzę w Polsce […]. Cały obóz narodowy powinien odważnie i z energią spojrzeć prawdzie w oczy i dać mocną odprawę żydowsko-masońskiemu zamachowi na godność i honor Narodu Polskiego. Wzywamy tych posłów […], którzy w zaślepieniu partyjnym skorzystali z poparcia żydów do przeprowadzenia swego kandydata, by jak najprędzej się opamiętali i nawrócili z drogi, która prowadzi do ostatecznego wydania Polski na żer międzynarodowego, żydowsko-masońskiego mocarstwa anonimowego […]. WIELKI WIEC ROZWOJOWY. STAWCIE SIĘ LICZNIE! NIECH ŻYJE WOLNA OD ŻYDÓW POLSKA!! NIECH ŻYJE WOLNY I WYZWOLONY SPOD WPŁYWÓW ŻYDOWSKO-MASOŃSKICH NARÓD POLSKI!

Do 10 grudnia plakaty wzywające młodzież na ulice rozklejono w całym mieście. Wieści rozchodziły się również poprzez kawiarnie i kręcące się po ulicach grupki młodzieży.

„ŻYDOWSKI KANDYDAT”

Temperatura emocji prawicowej prasy w poniedziałek rano, 11 grudnia, w dniu inauguracji, jeszcze wzrosła. „Jak śmieli żydzi narzucić Polsce swojego prezydenta?” – pytał ksiądz Lutosławski na pierwszej stronie „Gazety Porannej 2 Grosze”. Była to, jak stwierdził, „haniebna zdrada”. Ten wykształcony duchowny, działacz społeczny i drużynowy harcerski, doktor medycyny i poseł, kończył swój artykuł wezwaniem do czynu: „Wzywamy natomiast całą powszechność narodową, aby i ona swój obowiązek spełniła: skupić cały wysiłek na walce z żydami w dziedzinie ekonomicznej, kulturalnej i wszelkich innych; zjednoczyć wszystkich w obronie praw Narodu Polskiego”.

Studenci, a więc najbardziej bojowo nastawieni zwolennicy nacjonalistycznej prawicy, już wcześniej przygotowali się do użycia siły. W konsekwencji decydująca konfrontacja przeniosła się z łam prasy na ulice. […] Pomimo dużej liczby policjantów sytuacja szybko się pogarszała. […] Do godziny 11:00 rano wjazd na ulicę Wiejską i do Sejmu został całkowicie zablokowany przez młodzież. Posłowie, którzy próbowali przejść do Sejmu na ceremonię zaprzysiężenia, musieli przebijać się przez tłum demonstrantów, zanim dotarli do policyjnych kordonów. Młodzi manifestanci żądali dokumentów tożsamości od każdego, kto usiłował przejść, i odpowiednio reagowali – zmierzający do Sejmu posłowie prawicy byli „witani owacyjnie” i natychmiast przepuszczani, natomiast posłów lewicy, „Piasta” i mniejszości zatrzymywano, wyszydzano, a kilku nawet do pobito. Wielu witano okrzykami „Żyd! Socjalista! Poseł chłopski!” i atakowano. […] Korespondent „Robotnika” był świadkiem, jak studenci legitymowali dziennikarza. Po przyjrzeniu się jego dokumentom „jeden z nich studentów zawyrokował: 'Niejeden Żyd również nosi polskie nazwisko'”. To wystarczyło. Nieszczęśnik został uznany za Żyda i zaraz pobity. Innego dziennikarza pobito dlatego, że „kiepska fotografia” w jego dokumentach pozwoliła studentom uznać go za Żyda. […]

Epicentrum demonstracji stał się jednak plac Trzech Krzyży – położony mniej niż pięć minut spacerem od Sejmu, wystarczająco wielki, by pomieścić tysiące demonstrantów, a przy tym znajdujący się na trasie przejazdu wielu posłów i senatorów, którzy zamierzali wziąć udział w zaprzysiężeniu. […] Do jednej z najgroźniejszych konfrontacji doszło, gdy na placu znaleźli się senator i nestor PPS Bolesław Limanowski, lider socjalistów Ignacy Daszyński oraz szef warszawskich struktur partii Rajmund Jaworowski. Gdy ktoś krzyknął: „Daszyński idzie!”, tłum zaczął napierać i okrążył całą trójkę. Jaworowski (związany zarówno z piłsudczykami wysokiego szczebla, jak i warszawskim półświatkiem), dawny członek rewolucyjnej Organizacji Bojowej Piłsudskiego, której nieobce były metody terrorystyczne, wyciągnął półautomatyczny pistolet Browninga. Tłum natychmiast się cofnął, co pozwoliło trójce dopaść do klatki schodowej jednego z otaczających plac budynków. […]

Wieści o incydencie na placu Trzech Krzyży szybko obiegły Warszawę. […] Emocjonalna temperatura w mieście wciąż rosła. Tadeusz Caspaeri-Chraszczewski, kapitan Wojska Polskiego i dawny żołnierz Legionów Piłsudskiego […] wspomina, że otaczał go gromki odgłos skandującej młodzieży. W głowie zostały mu hasła: „żydowski prezydent!”, „mason!”, „on nie jest obywatelem polskim”.

Chociaż trzon protestów niewątpliwie tworzyli studenci, aktywny udział w demonstracjach wzięli także warszawiacy z klasy średniej i robotniczej. Według szacunków większości źródeł mniej więcej połowa ludzi na ulicach to byli przypadkowi przechodnie lub ciekawscy. Jednak na skutek wysokiego poziomu emocji wielu z tych „ciekawskich przechodniów” ostatecznie stawało się gorliwymi uczestnikami rozruchów.[…]

Krótko przed południem powóz prezydenta w towarzystwie dwóch plutonów kawalerii opuścił Łazienki. Wzdłuż całej trasy otaczał go wrogi tłum, rzucając w prezydenta gałęziami i kulami śnieżnymi. […] Pomimo zajść w drodze do Sejmu Narutowicz przybył spóźniony ledwie o pół godziny. Na jego płaszczu nie zdążyły wyschnąć ślady od śniegu, a na głowie widniał siniak. Zgromadzenie Narodowe było „dziwnie ponure”, brakowało niemal połowy posłów. Na galerii dwóch posłów endeckich zaczęło zakłócać uroczystość; wrzeszczeli: „Żydowski król!”, zanim siłą usunęła ich straż marszałkowska. Potem ceremonia zaprzysiężenia przebiegała już bez incydentów. […]

BITWA NA PLACU TRZECH KRZYŻY

Przemoc w mieście wciąż się nasilała. […] Wielu robotników, którzy na wszelki wypadek wzięli pół dnia wolnego, było teraz gotowych zmierzyć się z nacjonalistyczną młodzieżą. […] Około godziny 13:30 demonstracja robotników niosących czerwoną flagę PPS dotarła spod siedziby Komitetu Robotniczego do placu Trzech Krzyży, śpiewając hymn partii, Czerwony sztandar. Kiedy pochód zbliżył się do placu od strony Nowego Światu, nacjonalistyczna młodzież zaintonowała konkurencyjny hymn nacjonalistów, Rotę, i przygotowała się do zwarcia z robotnikami.

Po wejściu maszerujących na plac Trzech Krzyży rozległy się strzały, a wielu ludzi uległo panice i zaczęło uciekać, by skryć się w bramach lub sklepach. Po pierwszej salwie robotnicy z PPS starli się w walkach wręcz z nacjonalistycznymi studentami. To, co rozegrało się potem, trudno nazwać inaczej jak walną bitwą. Większość uczestników starła się na „pięści i kije”, ale „ze strony bojówki padła salwa strzałów rewolwerowych”. Po jakimś kwadransie policja, która biernie przyglądała się wydarzeniom, przerwała je strzałami w powietrze.

Przed godziną 14:30 na placu zapanowała cisza, a dookoła leżeli ranni. Robotnicy wyprowadzili Daszyńskiego i Limanowskiego z ich kryjówki, ustawili w środku marszu i eskortowali aż do Sejmu. Do zakończenia starć na ulicach miasta było jednak wciąż daleko – nawet gdy trwała jeszcze bitwa na placu Trzech Krzyży, w „Rozwoju” organizowano kolejne zgrupowania nacjonalistycznej młodzieży. W drodze powrotnej robotników z Sejmu doszło do wymiany ognia między nimi a młodzieżą endecką i policją. Kiedy robotnicy wycofywali się wzdłuż Nowego Światu, inna grupa nacjonalistów zorganizowała na nich zasadzkę i otworzyła ogień. Zginął wtedy chorąży sztandaru PPS, robotnik Jan Kałuszewski, trafiony kulą w tył głowy. Czterech innych zostało rannych, w tym wybitny działacz PPS i bliski współpracownik Piłsudskiego Tadeusz Hołówko, któremu przestrzelono policzek. I tym razem policja nie interweniowała.

Policja na ulicach Warszawy, 11.12.1922 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

POLOWANIE NA ŻYDÓW W ŚRÓDMIEŚCIU

Choć to wydarzenia na placu Trzech Krzyży były apogeum protestów i to one najsilniej przyciągały później uwagę prasy, przemoc wymierzona niemal wyłącznie w Żydów rozgorzała w całym Śródmieściu. W centrum miasta grupy młodzieży uzbrojonej w drągi wskakiwały do tramwajów, szukając „pasażerów o typach semickich”. Ktokolwiek został zidentyfikowany jako Żyd, w najlepszym razie tracił czapkę. Po tym wstępie zazwyczaj zaczynało się regularne bicie. Przyokazji wybito również wiele szyb w oknach tramwajów. W czasie jednego z takich incydentów grupa młodzieży wskoczyła do tramwaju na rogu Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia i zauważyła Wilhelma Meyera, osiemdziesięciotrzyletniego niemieckiego przedsiębiorcę, który miał nieszczęście być „z wyglądu podobnym do Żyda”. Zaczęto go bić laskami po głowie, wywleczono z tramwaju i popchnięto tak, że uderzył głową w drewniany słup tramwajowy. Policjant nie interweniował, natomiast po zajściu odprowadził krwawiącego człowieka do szpitala.

[W ciągu następnych pięciu dni sytuacja w Warszawie nieco się uspokoiła – red.] […]Choć jednak praktycznie wszystkie gazety prawicy apelowały o spokój i poszanowanie prawa, nastroje gniewu i nienawiści, a także apokaliptyczna wizja narodu pogrążonego w kryzysie, leżąca u podstaw demonstracji, wciąż były podsycane tak samo jak dotychczas.

A kiedy nawet endecy z niejakim opóźnieniem potępiali przemoc, to zarazem gratulowali sobie „zwrócenia uwagi społeczeństwa polskiego na zamiar żydostwa światowego objęcia rządów w Polsce” i wskazywali na potrzebę „systematycznej walki o wyzwolenie z sieci żydowskich naszych miast, przemysłu, handlu, szkół i uniwersytetów oraz serc i umysłów tych robotników i włościan polskich […], którzy obałamuceni hasłami nienawiści klasowej, sami o tym nie wiedząc, służą obcym żywiołom”.

TRZY STRZAŁY. ŚMIERĆ PREZYDENTA

Choć na ulicach zapanował spokój, werbalne ataki na nowego prezydenta nie słabły. Gazety nazywały Narutowicza marionetką kontrolowaną przez prawdziwego dyktatora, Szymona Askenazego, który miał rzekomo korzystać ze swej władzy, by szerzyć „wpływy żydowsko-masońskich kół”. Askenazy, czarny charakter dla polskich nacjonalistów, był polsko-żydowskim historykiem wyznaczonym przez Piłsudskiego na stanowisko ambasadora przy Lidze Narodów.

Najbardziej chyba znany artykuł tamtego czasu, opublikowany przez Stanisława Strońskiego w „Rzeczpospolitej”, nosił zręczny tytuł Zawada??. Według Strońskiego Narutowicz był właśnie „zawadą” rzuconą pod nogi wyłaniającej się „polskiej większości” przez Piłsudskiego, polityka zbyt przebiegłego, aby ryzykować naruszenie swego dobrego imienia przez skojarzenie go z mniejszościami narodowymi. Zdaniem Strońskiego Piłsudski planował zniszczenie w ten sposób Polski.

Józef Piłsudski i Gabriel Narutowicz (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

[…] W tym samym czasie do prezydenckiego biura wciąż spływały telegramy zawierające groźby. Do końca tygodnia na biurku głowy państwa leżał ich „gruby plik”. Niektóre groziły koszernym „mordem rytualnym” czy po prostu „marną śmiercią”. W jednym znaleziono arszenik, autor innego tylko domagał się, by prezydent „abdykował”. „Ten przynajmniej napisał grzecznie” – powiedział prezydent ludziom ze swojej ekipy.

W swym ostatnim wywiadzie prasowym [Narutowicz] tłumaczył, że rola prezydenta „tak, jak on ją rozumie”, polega na „doprowadzeniu do porozumienia” między „dwiema wielkimi partiami”, na jakie dzieli się polskie społeczeństwo. […]

16 grudnia, owego fatalnego dnia, kiedy Narutowicz miał otworzyć doroczną wystawę sztuki w Zachęcie, sprawy z pozoru zdawały się powracać na normalne tory. Rano prezydent spotkał się ze swym przyjacielem Leopoldem Skulskim. Omówili plany wyjazdu na polowanie, które było ich wspólną pasją. Pod koniec wizyty, jakby tknięty jakimś przeczuciem, Narutowicz poprosił Skulskiego, żeby zaopiekował się jego dziećmi, gdyby coś złego mu się przydarzyło. Po tym spotkaniu prezydent miał […] telegram z prośbą o zastosowanie prawa łaski dla zabójcy skazanego na karę śmierci. Prezydent szybko podpisał stosowny dokument – to był jego ostatni akt polityczny.

[…] Malarz Jan Skotnicki wspominał później, że tuż po przyjeździe głowy państwa [do budynku Zachęty] inny malarz, Eligiusz Niewiadomski, spytał go nonszalancko: „To ten jest Narutowicz?”. Kiedy Skotnicki wskazał na prezydenta, Niewiadomski ominął ceremonialną wstęgę i wszedł do galerii, ignorując oczekujących dygnitarzy. […]

Około godziny 12:10, kiedy Narutowicz zatrzymał się, by przyjrzeć się z bliska jednemu z obrazów, od tyłu zbliżył się do niego Eligiusz Niewiadomski. Niepostrzeżenie wetknął pistolet między płaszcze Narutowicza i Skotnickiego. W galerii rozległy się trzy ciche wystrzały, stłumione częściowo przez futro płaszcza.

Wyprowadzanie trumny z ciałem Narutowicza z Belwederu, 19.12.1922 (fot. Wikimedia Commons/domena publiczna)

Choć Niewiadomski strzelał z tyłu, wycelował prosto w serce prezydenta, z czym nie miał problemu jako malarz obeznany z ludzką anatomią. Broń szybko wyrwano mu z rąk. Zabójca w ogóle nie stawiał oporu. „Nie będę więcej strzelać” – stwierdził. Skotnicki, który stał tuż obok Narutowicza w momencie, gdy padły strzały, wspomina jego ostatnie chwile:

„Spojrzałem na prezydenta i zauważyłem, że patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem i chwieje się. Podchwyciłem go wraz z Przeździeckim. W tej chwili upadł na mnie bezwładnie. Dociągnęliśmy go do kanapki, była jednak za krótka, wobec tego trzeba go było położyć na podłodze. Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł”.

Niewiadomski nie próbował uciec, choć świadkowie mówili, że łatwo mógł tego dokonać – albo natychmiast po oddaniu feralnych strzałów, albo później, korzystając z zamieszania. Według niektórych relacji chaos był tak wielki, że Niewiadomskiego zostawiono na chwilę w jednym z pomieszczeń zupełnie bez straży. Zamiast próbować ucieczki, siedział tam jednak bez ruchu, z zaciśniętymi ustami, skrzyżowanymi nogami i beznamiętnym wyrazem twarzy. Jego celem – jak wkrótce miał ogłosić – było wybawienie Polski od żydowskiej tyranii.


Książka Pawła Brykczyńskiego „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.


Paweł Brykczyński. Historyk, politolog, absolwent Uniwersytetu w Toronto, pracownik naukowy Uniwersytetu Michigan. Autor licznych artykułów o antysemityzmie i nacjonalizmie. W 2017 r. jego książka „Primed for Violence. Murder, Antisemitism and Democratic Politics in Interwar Poland” otrzymała nagrodą Kulczycki Book Prize in Polish Studies.