Rozmowa z Adamem Sobolewskim, bębniarzem Hańby!

Bębniarz, realizator, autor tekstów, współzałożyciel wytwórni Karoryfer Lecolds i skupionych wokół niej zespołów Hańba! oraz UnitraProdiż. Pasjonat międzywojnia, miejskich kapel podwórkowych oraz twórczości Stanisława Grzesiuka.

Koncert Zbuntowanej orkiestry podwórkowej Hańba! odbył się 8 grudnia 2017 r. w Centrum Kultury i Czytelnictwa w Serocku


Anna Wilczyńska
Z wykształcenia etnolog, autorka pracy magisterskiej o Bazylim Albiczuku, malarzu ogrodów z Podlasia. Najbardziej interesuje ją sztuka ludowa, nieprofesjonalna i ich pogranicza oraz artyści, których twórczość (jak w przypadku Albiczuka) nie ulega jednoznacznym klasyfikacjom. Od 10 lat z zamiłowania słuchaczka koncertów i mimowolny obserwator rozwoju sceny folk i etno w Polsce. Od 4 lat związana z internetowym radiem RadioWid, gdzie w każdy wtorek wieczorem prowadzi audycję Etno-Fonograf przybliżającą kulturę ludową, zwyczaje i obrzędy krajów słowiańskich. Miłośniczka kotów, polskich gór (zwłaszcza Tatr) i technik śpiewu tradycyjnego.
Anna Wilczyńska: Jak powstał zespół i skąd wziął się pomysł na kapelę podwórkową z czasów II RP?

Z Andrzejem, banjolistą Hańby!, znam się od dawna – mieliśmy już długi staż w zespołach różnej maści. Zaczynaliśmy od metalowych, potem był czas zespołu Południca!, gdy weszliśmy trochę w folk. Andrzej od małego był wychowywany na muzyce punkowej. W pewnym momencie, około roku 1928, stwierdziliśmy, że fajnie byłoby sobie zagrać punk, ale przy pomocy folkowego instrumentarium. A że tak zawsze na mnie wypada, że to ja wymyślam otoczkę do zespołów, w których działamy, wpadłem na pomysł, aby stworzyć zespół quasi rekonstrukcyjny.

Czyli folk miał być w Hańbie! tylko „narzędziem”?

To prawda, bo nigdy nie byliśmy folkowymi muzykami. Folk odkryliśmy dopiero na pewnym etapie i w dodatku od razu wskoczyliśmy w neofolk, awangardę. Uznaliśmy po prostu, że takie instrumentarium nadawałoby się do punkowego grania. Głównie chodziło nam o historyczność, aby zanurzyć się w całości w okresie międzywojnia, wyobrazić sobie, że taki zespół powstaje, wyciągnąć go stamtąd, pokazać i „przeszczepić” na grunt współczesny. Nie da się muzycznie odtworzyć czegoś, co nigdy nie istniało. Tak naprawdę muzyka Hańby! to czysty punkrock, współczesna muzyka grana przy użyciu instrumentów z tamtych czasów. Element folkowy dodaje nasz akordeonista Wiesław, któremu w duszy gra prawdziwy polski folk i to on przemyca do Hańby! ludowe melodyjki [śmiech]!

Czy prywatnie jesteście pasjonatami historii tego okresu w dziejach Polski?

Tak, stąd się to wzięło – to jeden z moich ulubionych okresów w historii Polski – jeśli nie najbardziej ulubiony, tak samo jest też z chłopakami. Gdy zaczęliśmy grać w Hańbie!, to skupiliśmy się tylko na tym. Tubista Ignacy porzucił swoją działalność w zespole rockowym, sprzedał nawet bas. Pozostałe projekty i zespoły, w których graliśmy i gramy, zeszły nieco na dalszy plan – wszelkie siły skupiliśmy na Hańbie!, gdyż koncertujemy bardzo często i intensywnie. Nasza „odyseja historyczna” trwa już 3 lata i w tym czasie znacznie poszerzyliśmy również naszą wiedzę.

Jak pojawiła się reszta zespołu?

Śmieszna sprawa. Bardzo chcieliśmy mieć tubę, mimo że kapele podwórkowe np. warszawskie grały raczej na kontrabasie, to my uparliśmy się właśnie na tubę. Spotkaliśmy jednego tubistę – wspomnianego już Ignacego, który się zgodził i na tym stanęło. W tym samym czasie pracowaliśmy nad nowym materiałem na płytę Południcy! Dopiero kiedy to skończyliśmy, stwierdziliśmy, że czas znowu uruchomić nasze znajomości, przeszukać internet i zacząć działać. To był 1931 rok, kiedy wzięliśmy tego samego tubistę oraz naszego Wiesia, który grał w Południcy! na klarnecie. Wiesio grał na klarnecie również w wykonującym bałkański repertuar zespole Iglika. Raz musiał zastąpić akordeonistę i super mu poszło, a akordeon to przecież jeden z trudniejszych instrumentów do nauki. Moim zdaniem jeśli ktoś gra jednocześnie na klarnecie i na akordeonie, to jest to ewenement. Nie znam drugiej takiej osoby, która potrafiłaby wziąć tak inny instrument od tego, na którym się pierwotnie nauczyła grać i spokojnie dałaby sobie z nim radę.

Jak wygląda proces tworzenia muzyki w zespole? Czy macie lidera?

Raczej nie mamy. Głównym kompozytorem, iskrą zapalną, jest Andrzej, który zawsze najpierw na warsztat bierze tekst. Co więcej, do tego tekstu ma już w głowie ułożoną melodię. Teksty są u nas pierwszorzędne z racji przekazu i są też muzykotwórcze, to one naprawdę dyktują melodię. Andrzej wymyśla, potem trwa wspólny proces aranżacji, przy którym dużo działa Ignacy. Na samym końcu, jak wisienka na torcie [śmiech], pojawia się Wiesław, który wprowadza element tradycyjny, przeciwstawiając go współczesnemu, który proponuje Andrzej. Takie nieociosane utwory szlifujemy potem na koncertach.

Jak dobieracie teksty poetów, literatów międzywojnia – czy może ktoś z Was szpera po archiwach, starych gazetach?

Z tekstami jest ciekawie. Zaczęliśmy od własnych dwóch czy trzech – Narutowicz, Prosto w serce. Natomiast bardzo chcieliśmy wykorzystać teksty stricte międzywojenne. Międzywojnie obfituje przecież w poezję. Szukaliśmy jednak czegoś, co by było bardziej polityczną satyrą, czegoś, co by uderzało w tony społeczne, a nie było abstrakcyjne. Skoro od 1934 istniała Bereza Kartuska, gdzie osadzano też wywrotowych poetów i literatów, to wpadłem na taki pomysł, żeby ich twórczość jakoś prześledzić. W ten sposób trafiłem na Leona Pasternaka i jego cykl poezji więziennej, która była niestety bardzo słaba. Przy okazji gdy byłem w bibliotece, znalazłem taką książkę, Satyra prawdę mówi 1918-1939, pod redakcją Pasternaka właśnie.
To było nasze pierwsze kompendium, w którym znaleźliśmy tak zapomniane teksty jak np. Żydokomuna czy tuwimowski Żandarm. Jest tego tak dużo, że moglibyśmy do końca funkcjonowania Hańby! z nich korzystać. Okazało się, że odkryliśmy mniej znany nurt poezji politycznej czy też satyrycznej, uderzającej w tony społeczne, w problemy II RP, nieudolności rządów… Poza tym zbiorem znaleźliśmy jeszcze parę innych nazwisk, innych utworów, a potem już ludzie sami nam podsyłali nazwiska i utwory. W tym samym czasie powstało też kilka naszych nowych kawałków, więc jest tego w sumie bardzo dużo. Mamy zalążki tekstów, kolejne tematy, które jeszcze czekają na dopracowanie. Naszym najnowszym nabytkiem w kolekcji literatów jest Ziemowit Szczerek – ten sam, który napisał wstęp do okładki, a teraz jeszcze tekst piosenki, która będzie miała lada moment swoją premierę.

Jakich zmian dokonujecie w tekstach?

Zmiany są konieczne, bo tak naprawdę to nie są piosenki. W zbiorach czy innych źródłach możemy znaleźć piosenki o takiej tematyce, jakiej byśmy chcieli, ale np. nie pasują nam rytmicznie, nie są to też dobre teksty. Przykładowo, Gwiżdżąc sobie a muzom na ulicy poeta rozmyśla o kompetencjach władzy Tuwima jest wierszem i nie ma tam zwrotek czy refrenu, musieliśmy go poucinać, pozamieniać szyk, kolejność, a parę zwrotek uznać za refreny. Jest wykonanie tego wiersza przez Jerzego Satanowskiego, typowa poezja śpiewana na głos i fortepian. Polecam znaleźć i posłuchać, choćby dla porównania, tam jest pełny tekst i ma to inny wyraz, ale to nie jest wtedy piosenka, to jest jakieś muzyczne deklamowanie treści wiersza, czyli coś, czego zupełnie nie chcielibyśmy robić. Nasza Hańba! ma prostą muzykę, tak naprawdę to proste „łupanie folkowe”, więc teksty nie mogą być przesadnie poetyckie.

A co z Waszymi tekstami?

Z najnowszych to mogę wymienić Gmachy. Ten tekst napisaliśmy z Andrzejem po połowie, ja zacząłem, ale nie spodobał mi się, więc Andrzej go dokończył. Tubista Ignacy ma fajny pomysł na tekst – zaczął go robić, ale nie ma weny i zachęcamy, żeby skończył, bo ma predyspozycje z racji wykształcenia – studiował polonistykę. To się cały czas przeplata, gotowe teksty z naszym autorskimi. Na pewno nie odeszliśmy od pisania.

Mówiłeś, że gracie współczesną muzykę. Kto na Was wpływa muzycznie, czy jest jakiś zespół, który był dla Was wzorem ? Czy może jakaś kapela podwórkowa?

Z inspiracji współczesnych, to tak jak wspomniałem – u Andrzeja był to punkrock i Dezerter, którego słuchał od najmłodszych lat. Gdy wpadłem na koncepcję zespołu Hańba!, to dosyć intensywnie szukałem źródeł, szperałem wśród repertuaru kapel podwórkowych, który staraliśmy się w pewien sposób odtworzyć. Są jednak zasadnicze różnice. Typowym elementem dla kapel podwórkowych były skrzypce, których nie mamy, ale za to mamy – jak już wspomniałem – tubę. Typowe kapele podwórkowe wyglądają też inaczej, są kolorowe, wesołe…
Odróżnia nas zorientowanie na politykę, sprawy społeczne. Moim zdaniem najważniejsza inspiracja, taki nasz mentor, to pan Stanisław Grzesiuk, którego dość późno przeczytałem, bo dopiero w drugim roku istnienia Hańby! i jestem cały czas pod ogromnym wrażeniem jego twórczości. To największe i najważniejsze źródło wiedzy o codziennym, ulicznym życiu w międzywojniu. Grzesiuk był pieśniarzem i znał dużo piosenek, ale kapeli podwórkowej nigdy nie założył, oprócz tej w obozie. Po wojnie wydał piosenki. Grzesiuk jest jednym z najważniejszych ogniw przekazujących jakąś wiedzę na temat, jak się żyło biedocie miejskiej na tych podwórkach, ulicach… Z tego typu wspomnień to znalazłem jeszcze tylko jedną książkę – Stanisław Dobiasz Chłopcy z ferajny Godlaka i jej drugą, powojenną część, Zostało nas czterech z ferajny. Takich wspomnień jest zadziwiająco mało jak na nasz duży kraj.

Czy jeszcze działają kapele podwórkowe w Krakowie – jestem ciekawa, bo z racji miejsca zamieszkania znam tylko te ze stolicy?

Warszawa ma pod tym względem lepiej, choćby np. Czessband czy dansingowe potańcówki. Kiedyś raz natrafiłem w Krakowie na mały festiwalik takich kapel, ale wszystkie były przyjezdne. Także takich typowych kapel podwórkowych z Krakowa nie znam, choć pewnie gdzieś istnieją.

Pomówmy o Waszej debiutanckiej płycie Hańba! Jak przedstawiłbyś ją Czytelnikom?

Płyta powstała dzięki wsparciu i uprzejmości Programu Drugiego Polskiego Radia i ekipy Radiowego Centrum Kultury Ludowej. Weszliśmy do studia S4 w lutym 2015 i same nagrania poszły bardzo sprawnie. Pan Wojciech Przybylski porozstawiał mikrofony i powiedział: Chłopaki, zagrajcie to na setkę, żadnych poprawek, dogrywek! Był przeciwny temu, bo chciał osiągnąć naturalne brzmienie. Kiedy już zmiksował ten materiał i przesłał nam do oceny, to w tym momencie poważnie się rozchorował, nie wrócił już do zdrowia. Po jego śmierci pieczę nad nami przejął Jacek Gładkowski, któremu udało się te nagrania zmasterować i zmiksować. Podsumowując, wróciliśmy do pracy nad płytą dopiero pół roku po jej nagraniu.
W tak zwanym „międzyczasie” zajęliśmy się oprawą graficzną, która jest świetnie zrobiona przez Michała Sitkiewicza i Gabrielę Szewczyk, tworzących kolektyw collodion.pl. Wymyślili oni Album przestępców, to był ich autorski projekt. Inspirowali się zdjęciami przestępców, tzw. mug shotami [policyjne zdjęcie zrobione po aresztowaniu na tle ściany] kadry z trzech stron z podpisami i spisem zarzutów. Michał i Gabriela chcieli coś takiego odtworzyć i udało im się to w 100%! Zdobyli oryginalny aparat więzienny, którym wykonali zdjęcia w technice mokrego kolodionu. Przy asyście grupy rekonstrukcyjnej komendy policji nowotarskiej zaaranżowaliśmy i udokumentowaliśmy serią zdjęć scenę aresztowania. Scenerią dla sesji były wnętrza Muzeum Archeologicznego w Krakowie czyli dawnego więzienia św. Michała, tak więc cała sesja została wykonana w historycznym miejscu, oryginalnym aparatem, a jej efekt widać na płycie. Ciekawostką jest też, że w jednej z cel gdzie robiliśmy zdjęcia, przetrzymywano Ludwika Waryńskiego…

Co sprawiło największą trudność podczas nagrywania tego albumu?

Zdecydowanie wypadki losowe, a przede wszystkim śmierć pana Wojciecha Przybylskiego. To wielka strata dla środowiska muzyki folkowej. Płyta powstawała w ciężkich bólach i długo nad nią pracowaliśmy, żeby brzmiała tak, jak byśmy chcieli… Zwieńczeniem całego procesu było znalezienie odpowiedniego wydawcy i dystrybutora. Po długich poszukiwaniach zgłosił się do nas Arek, szef kultowego wydawnictwa Antena Krzyku. Jesteśmy bardzo dumni z tej współpracy i z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że lepiej chyba nie mogliśmy trafić.

Czy zdarzyło się Wam słyszeć opinie, że jesteście anachroniczni, że Wasza muzyka jest przestarzała, że nikogo już nie interesują problemy z czasów międzywojnia?

Zupełnie przeciwnie! Ciągle jesteśmy pytani, czy staramy się jakoś odnieść do współczesności. Non stop musimy przypominać i podkreślać, że opowiadamy wyłącznie o międzywojniu i w żaden sposób nie odnosimy się do bieżących wydarzeń. Wracając do pytania, nie zdarzyło się nam, żeby ktoś nam powiedział, że śpiewamy o czymś, co jest przestarzałe. Wręcz chciałbym, żeby ktoś nam to zarzucił, bo wtedy mielibyśmy spokój i nie musielibyśmy się ciągle odżegnywać, że nie odnosimy się do historii współczesnej. Koncert Hańby! to przeniesienie się w czasie do rzeczywistości, która zaistniała, opowiadana przez zespół, który nigdy nie zaistniał, ale mógłby, moim zdaniem, zaistnieć.

Jakie są reakcje publiczności na występy Hańby!?

To ciekawy temat. Najtrudniej było na początku. Nie wiadomo czy chciano nas traktować jako zespół folkowy czy rockowy. Początkowo pojawiało się niezrozumienie i zdziwienie O co im chodzi?, skaczą jakieś pacynki w śmiesznych strojach ze śmiesznym instrumentarium…[śmiech] Od tego niezrozumienia doszliśmy do poziomu pewnej akceptacji. Na przykład na nasz ostatni koncert w Krakowie część ludzi przyszła przebrana, co podkreślało klimat koncertu. Ciekawą rzeczą jest, że ludzie w komentarzach na Facebooku poprawiają nasze małe historyczne niedociągnięcia. Przeszło to od niezrozumienia, przez akceptację, do pełnego „wchłonięcia”, czyli tego, o co nam chodziło – żeby publiczność przenieść w czasy międzywojnia. Mam wrażenie, że ludzie naprawdę tak się czują na koncertach Hańby!

Jesteście zapraszani również na festiwale punkowe, rockowe. Jak się odnajdujecie zwłaszcza na imprezach, gdzie nie ma folkowej publiki?

To jest fenomen – nie mieliśmy jeszcze złego odbioru czyli „obojętności”. Graliśmy w bibliotekach publicznych dla seniorów, dla audytorium folkowego, punkowego, rockowego może najmniej. Jednym słowem, słuchały nas bardzo różne „typy” publiczności. Byliśmy w Niemczech i Czechach, tam było niezrozumienie z racji bariery językowej. Teraz mamy w planach Amerykę. Jestem ciekaw, ale wydaje mi się, że tam odbiór też będzie dobry, że się spodobamy. Jest banjo, tuba, jest żywioł. Gorzej, że trzeba będzie wytłumaczyć, o co nam chodzi w warstwie tekstowej, ale myślę, że to się wszystko jakoś uda.

Jak Was przyjęto w Czechach, w kraju, gdzie modna jest dechovka?

Czesi mają ciekawą scenę muzyczną. Młodzi Czesi uważają taką muzykę jak nasza za obciach, jak się pytam Czechów, czy mają coś słabego, to odpowiadają: dechovkę. Jeśli gramy w klubach dla młodzieży, to patrzą na nas jak na wariatów, którzy zamiast mieć 60 lat i grać na takich instrumentach, to są młodzi i też chcą robić taką „przypałową” muzykę.

Opowiedz proszę w kilku słowach o Twojej działalności poza zespołem Hańba!

Tak śmiesznie się złożyło, że żyję z muzyki nie wprost – jestem realizatorem i DJem, gram w Hańbie!, kiedyś w Południcy!. Tworzymy z Andrzejem jeszcze zespół elektroniczny UnitraProdiż, kiedyś graliśmy też razem w metalowym zespole Crowmoth. Tak naprawdę chyba najmniej jestem muzykiem ze wszystkich w zespole.

Jaki jest Twój stosunek do folkloru?

Jest to dla mnie najbardziej owocne odkrycie w życiu muzycznym. Na początku muzyka kojarzyła mi się tylko z metalem, elektroniką, jakimś dziadostwem… Zawsze podobała mi się world music, zwłaszcza z szeroko pojętej Azji, Chin, Indii, Japonii, Korei, ale nigdy nie udało mi się tego grać. Dopiero odkrycie, że istnieje folklor polski, który można bardzo łatwo łączyć z czymkolwiek na świecie, sporo mi dało. Mimo że mam chłopskie pochodzenie, jestem ze wsi spod Tomaszowa Mazowieckiego, to muzyki stricte wiejskiej nie poznałem. W obu wsiach, z których pochodzą moi dziadkowie, takie muzyczne tradycje zupełnie wymarły. Kiedyś dowiedziałem się, że mój pradziadek był skrzypkiem, ale cała rodzina o tym zapomniała…

Zatem muzyki wiejskiej in crudo, np. tradycyjnych śpiewów, raczej nie słyszałeś?

Nie, nigdy się z tym nie spotkałem na żywo. Jak byłem młodszy, to babcia, która miała strasznie dużo rodzeństwa, potrafiła z siostrami takie przyśpiewki fajnie śpiewać, ale to są wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Z typowym wiejskim folklorem spotykam się na festiwalach i wyjazdach z Hańbą!.

A jak mają się sprawy z folklorem miejskim?

Hańba! bardziej czerpie z miejskiego folkloru, który jest bardziej przebadany – interesowałem się tym w ramach badań. Nie wiem czy oprócz Czessbandu znam jakieś młode zespoły, które starają się do folkloru miejskiego odnieść. To starsze pokolenie jak np. Kapela Czerniakowska istnieje i wszyscy mają się dobrze, ale żeby z młodszych, tych, którzy próbują to ubrać w nową tradycję, to jest jeszcze może…. Tomek Grdeń. Razem z Malwiną Paszek starają się odnosić do międzywojnia, ale czy do tradycji folkloru miejskiego to chyba nie do końca…?

Jakie są najbliższe plany zespołu Hańba!?

Wiosenne koncerty promujące płytę, w tym ważne wyjazdy, które możemy już oficjalnie potwierdzić, czyli wyjazd do USA pod koniec maja. Od razu po powrocie koncerty w Polsce i zagranicą, jak np. Pohoda Festiwal na Słowacji, w Pradze i w Litomierzycach, a dalej w Norymberdze, a potem to nie wiem co… [śmiech]. Mamy dużo piosenek, które nie weszły na debiutancką płytę i tak naprawdę mamy materiał na drugą. Nie jest wykluczone, że po tym intensywnym koncertowaniu zabierzemy się za produkcję nowej. Będzie też kolaboracja z Dzieciukami, planowana już od dłuższego czasu. Do tej pory nie doszła do skutku ze względu na problemy logistyczne – nam jest trudno pojechać do nich na Białoruś i odwrotnie. Planujemy wspólne nagrania. Na pewno przy tej okazji powstaną też utwory, które zasilą drugą płytę. Najprawdopodobniej zabierzemy się za to w ostatnich dwóch kwartałach, tj. w drugiej połowie 1936. Ale to są takie dalekosiężne, jeszcze mgliste plany.

Gdzie można Was znaleźć w sieci?

Głównym źródłem bieżących informacji o nas jest profil zespołu na facebooku. Działa też strona – wizytówka www.hanba1926.pl . Od niedawna funkcjonuje też nasz Twitter i oczywiście stale jesteśmy obecni na stronie wytwórni Karoryfer Lecolds. Nasze płyty (CD oraz LP) można z kolei zamówić na stronie Anteny Krzyku.

Na koniec zostawiłam pytanie o menadżerkę Waszego zespołu, Izoldę. Jak skomentujesz na płycie podpis pod jej zdjęciem „domniemany herszt bandy” :)?

Izolda ma ogromny wpływ na nasz wizerunek sceniczny. Nadzoruje identyfikacje graficzne, nad wszystkim trzyma pieczę, a przede wszystkim rezerwuje i organizuje koncerty. Izolda jest równoprawnym członkiem zespołu, szefową, primus inter pares, ale traktujemy się wszyscy na równi. Hańba! naprawdę składa się z pięciu osób. To jest też podkreślone w albumie. Izolda jest naszym hersztem i bardzo to widać :). To że nie ma jej fizycznie na scenie, to nie znaczy, że nie ma jej w zespole.

Dziękuję za rozmowę!


Wywiad ze strony folk24.pl
Anna Wilczyńska
Z wykształcenia etnolog, autorka pracy magisterskiej o Bazylim Albiczuku, malarzu ogrodów z Podlasia. Najbardziej interesuje ją sztuka ludowa, nieprofesjonalna i ich pogranicza oraz artyści, których twórczość (jak w przypadku Albiczuka) nie ulega jednoznacznym klasyfikacjom. Od 10 lat z zamiłowania słuchaczka koncertów i mimowolny obserwator rozwoju sceny folk i etno w Polsce. Od 4 lat związana z internetowym radiem RadioWid, gdzie w każdy wtorek wieczorem prowadzi audycję Etno-Fonograf przybliżającą kulturę ludową, zwyczaje i obrzędy krajów słowiańskich. Miłośniczka kotów, polskich gór (zwłaszcza Tatr) i technik śpiewu tradycyjnego.