W Opolu kpił z „żołnierzy wyklętych” i „dobrej zmiany”.

- Moi rówieśnicy mówili Dylanem, Kleyffem, Kaczmarskim. To były memy tamtych czasów - mówi Kuba Sienkiewicz, lider Elektrycznych Gitar, które w tym roku obchodzą 30. urodziny.

KONRAD WOJCIECHOWSKI: Przychodzi młody pacjent do lekarza takiego jak pan i na co się uskarża?
KUBA SIENKIEWICZ, neurolog i piosenkarz, lider Elektrycznych Gitar: Bóle głowy, drętwienie ciała, drżenie rąk, zawroty, szum, przewlekłe zmęczenie albo tylko strach przed jakąś groźną chorobą.

A na problemy z pamięcią?
– Młodzi pacjenci również skarżą się na zaburzenia pamięci. Najczęściej to efekt nerwicy, depresji czy stresu powodujących natłok myśli. Szukają przedmiotów, zapominają nazw i nazwisk, ale nie oznacza to choroby Alzheimera.

To proszę sobie wyobrazić, że wchodzi do gabinetu 30-latek i mówi: „Coś niedobrego dzieje się w mojej głowie. Słyszę głosy, że jestem wrogiem ojczyzny i obywatelem drugiego sortu. Może ja to nie ja?”. Jaką terapię by pan zastosował?
– To ciekawy przypadek hipotetyczny. Ale taki pacjent powinien być starszy co najmniej o 10 lat. Musiałby trochę pożyć w PRL-u i na własnej skórze doświadczyć zmiany ustrojowej z 1989 r. Wśród takich pacjentów jestem w stanie sobie wyobrazić pracowników służb mundurowych, którzy kilka lat pracowali w starym systemie, a po nastaniu demokracji pozostali w służbie. Mogliby chyba najboleśniej odczuć te pomówienia.

Mija 30 lat od przemian okrągłostołowych. Jak pańskie zdrowie, panie doktorze?
– Czuję się… blisko związany z opozycją demokratyczną tamtego okresu – to ten model uprawiania polityki, który uważam za wzorcowy i kibicuję wszelkim przejawom tego typu kultury politycznej. Przełom 4 czerwca był przecież możliwy dzięki zastosowaniu dwóch strategii: po pierwsze – zero przemocy; po drugie – trzeba się dogadać. Takie podejście jest głęboko zakorzenione w etyce chrześcijańskiej i tradycji europejskiej: porzucenie konfliktu, wzajemne wybaczanie, niedawanie fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.

Elektryczne Gitary powstały w 1989 r. Wtedy były pierwsze częściowo wolne wybory. I pan też zdecydował: zakładam zespół.
– Elektryczne Gitary są dzieckiem przemian społeczno-politycznych, które się dokonały. 10 lat przed tą ważną datą pisałem piosenki do szuflady i nigdy nie zakładałem, że kiedykolwiek publicznie je zaśpiewam. Wiedziałem jedno: do cenzury ich nosił nie będę; to się nie mieściło w moim kontestującym młodzieżowym umyśle. Bardzo mnie raduje, że scena piosenki autorskiej znów zaczyna przypominać tamte czasy. Znów staje się niszowa. Czyli – jest potrzebna.

Ale mało jej w internecie.
– Obecnie sposób przekazywania danych i informacji rzeczywiście wzięły na siebie media społecznościowe i internet. Natomiast dawniej piosenka autorska pełniła rolę kodu kulturowego. Dziś powiedzielibyśmy – memów, którymi wszyscy się posługiwali. Moi rówieśnicy mówili Dylanem, Kleyffem, Kaczmarskim. To były memy tamtych czasów. W tej chwili rola tego typu twórczości znacznie zmalała. Słychać ją w małych klubach, domach kultury czy w prywatnych mieszkaniach. Ale ja to przyjmuję z ulgą, bo widać po tej widowni skupienie na przekazie. Wracamy do drugoobiegowej kultury słowa.

Na nowej solowej płycie Kuby Sienkiewicza „Drugie dno” nie dostajemy drugoobiegowych utworów tylko popularne przeboje Elektrycznych Gitar.
– Ta płyta powstała jako gadżet do użytku wewnętrznego. Dla prof. Jerzego Hausnera, który organizuje śpiewogry swoim studentom. Razem z Kwartetem Jurajskim z Myszkowa też w nich uczestniczę – występowaliśmy w Szczyrku i Krakowie. Profesor chciał, aby jego podopieczni mieli pamiątkę z tego grania. Zamówił więc u mnie płytę i wyprodukował ileś egzemplarzy, aby je rozdać. Poprosił o piosenki w miarę znane, toteż album „Drugie dno” nie jest eksperymentem muzycznym. To kawałki w większości znane z mediów. Ja z tej okazji chętnie skorzystałem, bo mogłem stare nagrania przygotować na nowo, pozmieniać, ulepszyć, dobrze zaśpiewać. Warunek był taki, żeby w przygotowaniu płyty wzięli udział uczestnicy tych muzycznych spotkań, stąd poza moim Kwartetem Jurajskim słychać kwartet smyczkowy Vivo. W marcu album będzie w sprzedaży.

Pan działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, a prof. Hausner w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Te studenckie organizacje były sobie ideowo wrogie. Zawarliście teraz pakt o nieagresji?
– Byłem krytyczny i źle nastawiony do SZSP. Owszem, konkurowaliśmy, ale tylko w karnawale „Solidarności”, bo potem NZS został rozwiązany i zakazany. A gdy odwołano stan wojenny, SZSP wróciło na rynek i trzęsło całą kulturą – organizacją koncertów i życiem studenckim. A my próbowaliśmy ten monopol jakoś obejść. Mój kolega ze studiów Antek Gugulski znalazł wytrych w przepisach i stwierdził, że da się założyć organizację, np. koło artystyczne. I my takie koło założyliśmy, które zajęło salę w Medyku, na parterze, po rozwiązanej komórce Podstawowej Organizacji Partyjnej na uczelni. Sala miała świetną akustykę. Robiliśmy tam kulturę niezależną – grania, spotkania, warsztaty, dyskusje. A w wakacje organizowaliśmy letnie obozy, bo na taką działalność udawało się wydębić jakiś budżet z uczelni. Nie mogliśmy działać pod szyldem NZS, więc jako koło artystyczne szukaliśmy sposobów osłabienia monopolu SZSP.

Ale po latach nie ma między panami zaszłości na tym tle?
– Nie, nie. Już trudno – stało się. Nie będę niektórym wypominał ich przeszłości. Ale ja do cenzury nie chodziłem (śmiech).

Nie jest pan pamiętliwy ani żądny rozliczeń?
– Pamiętam, jak prezydentem został Aleksander Kwaśniewski. Martwiłem się, co to będzie. Przecież to człowiek z tamtej formacji. Ale po latach jego prezydentura broni się, może być dobrze oceniana, jako przynosząca niezłe efekty. Już się tak nie najeżam jak wtedy, gdy powątpiewałem w kondycję polskiego społeczeństwa, bezradnego jeśli chodzi o wykrzesanie z siebie świeżej siły politycznej. Był strach, że postkomuniści mają duży udział w naszej nowej polityce. A potem przestało mi to przeszkadzać. Po owocach ich poznaliśmy.

A prezydenturę Lecha Wałęsy też pan wspomina z sentymentem?
– Ze znikomym sentymentem. Miałem poczucie, że Wałęsa powinien zakończyć karierę polityczną jako legendarny działacz związkowy. W ten sposób zachowałby się w mojej pamięci dużo sympatyczniej. Byłbym większym fanem prezydentury Tadeusza Mazowieckiego, któremu bardzo kibicowałem podczas wyborów. Popierałem też kampanię prezydencką Jacka Kuronia. To byli dla mnie mężowie stanu, których widziałbym na tym urzędzie.

Myśli pan, że popularne piosenki zużywają się szybciej niż popularni politycy?
– Piosenki autorskie nie powinny wykruszać się z powodu szybkiej zmiany towarzyszącego im kontekstu. Wiele takich utworów popełniłem w latach 80., naśmiewając się z tamtejszej rzeczywistości, a po kilkunastu miesiącach przestawały być komunikatywne i odchodziły w niebyt.

To dlatego teraz starym przebojom dorysowuje pan nowe tło, jak w piosence „Głowy L.”, w której Lenin pozamieniał się na głowy z Putinem?
– Dowcip z Putinem wykorzystuję już od jakiegoś czasu, bo Putin od dawna rządzi i gdziekolwiek na świecie wybucha afera, prawdopodobnie stoi za nią prezydent Rosji. Aktualizowałem też tekst do „W porównaniu”, żeby mi się lepiej śpiewało. No i nagrałem „Kilera” w wersji z festiwalu w Opolu.

Trzy lata temu w Opolu zaśpiewał pan nową zwrotkę „Kilera”, pokpiwając z „żołnierzy wyklętych” i „dobrej zmiany”. Transmisja szła na żywo, ludzi zamurowało.
– Musiałem to zrobić. Wtedy od roku rządzący bombardowali nas obraźliwą retoryką. Chciałem te działania wyszydzić. Skorzystałem z okazji.

Pewnie do telewizji publicznej od tamtej pory nie ma pan wstępu?
– Przez dłuższy czas nie przychodziłem do mediów publicznych. Ale po roku-dwóch chyba o tym wydarzeniu zapomniano, bo zdarzyło mi się nagrać cykliczny program dla TVP Historia w związku z rocznicą niepodległości. Oczywiście do programów na żywo już mnie nie zapraszają. Ale do nagrywanych – czemu nie? Zawsze da się coś wyciąć przed emisją.

Dlaczego Elektryczne Gitary od trzech lat nie nagrały nowej płyty? Boją się podpaść władzy?
– To wynika z tego, że oddaliłem się w stronę sceny literacko-muzycznej, występując solowo czy w kameralnych składach, więc przestałem koncentrować się na tym, żeby Elektryczne Gitary coś nowego wydawały. Poza tym rozbieżność poglądów w obrębie zespołu jest tak ogromna, że niczego o jednoznacznej wymowie nie bylibyśmy w stanie zaprezentować.

Aż tak?
– Aż tak… Dlatego repertuar o wyraźnym charakterze muszę robić sam. W tej chwili pracuję z Kwartetem Jurajskim nad płytą „Czwartorzęd”. Nazwa zespołu pasuje jak ulał do tytułu płyty, który jest oczywiście aluzją do współczesnej rzeczywistości.

Nie podoba się panu pojęcie „IV RP”, więc wymyślił pan własne?
– Naprawdę nie podoba mi się to pojęcie. Wolę „czwartorzęd”, choć jest trochę wykopaliskowy i archaiczny, a mimo to lepiej pasuje.

Myślałem, że po płycie „Czasowniki” o ważnych rocznicach historii nagra pan album o szeroko dziś komentowanej mowie nienawiści. Mam nawet tytuł – „Epitety”.
– Tych epitetów by się trochę znalazło. Na przykład: obrona terytorialna, wegetarianin, lewactwo, wygaszanie, precz z komuną. To mogą być pomysły na cały program. Ale mam pewne wątpliwości. Jak dla mnie uprawianie w piosence krytyki obozu rządzącego jest już w tej chwili kopaniem leżącego. Miejmy trochę litości!


Tekst: Konrad Wojciechowski 16 lutego 2019,
zdjęcia: Maciek Jaźwiecki