Zielona wolność po amerykańsku, czyli fascynująca historia marihuany

autor: Iwona Kamińska

Po latach niezwykle surowego podejścia do wszelkiej maści substancji psychoaktywnych Stany Zjednoczone powoli zmieniają kurs w swojej wojnie z narkotykami. Przynajmniej, jeśli chodzi o marihuanę.

W sierpniu 2017 roku senator Cory Booker z New Jersey zaproponował wprowadzenie ogólnopaństwowego prawa, które legalizowałoby posiadanie konopi indyjskich na terenie USA. Byłoby to zwieńczenie powolnej, acz konsekwentnej zmiany podejścia amerykańskich władz do kwestii dystrybucji środków psychoaktywnych. Kokaina, heroina czy metamfetamina dalej pozostaną na celowniku organów ścigania z DEA na czele, jednak marihuana powoli przestaje być jednym z wrogów publicznych Ameryki.

Marihuana nie leczy, ale może pomagać

Warto przy tym wiedzieć, że konopie nie zawsze były w USA zakazane. Już w XIX wieku zdawano sobie sprawę z ich leczniczych właściwości, kiedy to pracujący w Indiach Sir William Brooke O’Shaughenssy udokumentował ich pozytywne działanie w przypadku leczenia objawów cholery i problemów żołądkowych. Był to czas, kiedy środki bazujące na marihuanie dostępne były w wolnym obrocie w aptekach i służyły jako lekarstwo na migreny, zakażenia i bezsenność.

Jak pokazały współczesne badania, konopie rzeczywiście potrafią być pomocne w przypadku niwelowania skutków wielu schorzeń, w tym padaczki i są nieocenioną pomocą w terapii bólu nie powodując przy tym fizycznego uzależnienia. Udokumentowane jest również to, że bardziej destrukcyjny wpływ na zdrowie człowieka ma powszechny i legalny alkohol. Nawet materiały bezwzględnej dla narkotyków DEA stanowią, że „Nie odnotowano przypadku śmierci na skutek przedawkowania marihuany”.
Niestety, pomimo użyteczności konopi, na początku XX wieku stosunek władz USA do tego narkotyku diametralnie się zmienił.

Marihuana powoli przestaje być jednym z wrogów publicznych Ameryki

Fascynująca historia zmiany zdania

Wszystko zaczęło się w związki ze zwiększoną imigracją z Meksyku, będącą konsekwencją niepokojów, które miały w tym kraju miejsce w 1910 roku. Uprzedzenia wobec nowo przybyłych mieszkańców dotyczyły m.in. przekonania o ich skłonności do nadużywania środków psychoaktywnych, w tym palenia marihuany. Policjanci z Teksasu raportowali wówczas, że narkotyk powoduje większą skłonność do popełniania czynów zabronionych, a także wzbudza „pożądanie krwi” i ponadludzkie siły. Jeszcze gorsze odium na konopie rzuciły plotki mówiące, że Meksykanie rozprowadzają „morderczą roślinę” wśród Amerykańskich uczniów.

Co prawda nie potwierdziły się niepokojące informacje dotyczące działania konopi, jednak między 1916 a 1931 rokiem 29 stanów zakazało dystrybucji narkotyku, a wprowadzona w 1937 roku ustawa („The Marihuana Act”) zakazała go na terenie całego kraju, pomimo zastrzeżeń składanych przez Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne, które domagało się zachowania prawa do użytku konopi w celach leczniczych. Na wprowadzenie tak daleko idących restrykcji miała prawdopodobnie również premiera filmu „Reefer Madness”, który ostrzegał rodziców przed dilerami czyhającymi z narkotykiem na ich pociechy podczas jazzowych zabaw.

Wszystko w rękach polityków

Aż do lat sześćdziesiątych poszczególne stany zaostrzały politykę przeciw marihuanie do momentu, kiedy to coraz surowsze przepisy nie zaczęły dotykać należących do wyższych warstw społeczeństwa studentów, radośnie i bez skrępowania popalających skręty na campusach prestiżowych uczelni. Lata siedemdziesiąte i niesione rewolucją dzieci kwiatów przemiany społeczne przyniosły legislacyjne odprężenie w wielu stanach, jakkolwiek rząd federalny pozostawał na wciąż w opozycji do liberalizacji w tej kwestii.

Obecnie „lecznicza marihuana” jest legalna w 29 stanach oraz Dystrykcie Kolumbii, a 8 stanów (w tym również Dystrykt Kolumbia) dopuszcza jej użytkowanie w celach rekreacyjnych. Wciąż istnieje zauważalne napięcie między władzami w Waszyngtonie a polityką poszczególnych stanów, sukcesywnie dryfującą w kierunku coraz większej liberalizacji dostępu do konopi, jednakże inicjatywy takie jak ta senatora Bookera pokazują, że całkowita legalizacja „maryśki” w USA jest jedynie kwestią czasu. Tym bardziej, że stany oferujące możliwość zakupu rekreacyjnej marihuany pokazują dobitnie, jak wielkie zyski można czerpać z tego biznesu. Być może klucz do sukcesu aktywistów naprawdę leży głównie w przekonaniu polityków do ekonomicznej słuszności dokonania zmian w prawie. To jednak temat na zupełnie inny tekst, a zaręczam, że liczby robią wrażenie.

W Polsce pierwsza bariera została już pokonana, ale czy ktokolwiek myśli, że doczekamy się rekreacyjnej marihuany? Czy mogłaby uratować naszą ekonomię (i społeczne nastroje)? Zobaczymy.

IWONA KAMIŃSKA
Od kliku lat zajmuje się programowaniem i uczeniem tego innych. Ponad połowę roku spędza w podróży – oczywiście pracuje wtedy ze zdwojoną siłą. W wolnych chwilach pisze o tym, co wpadło jej w oko podczas surfowania w sieci. Nadużywa coca-coli i sarkazmu.